Dzień pierwszy
Kap... Kap... Kap...
Dzień drugi
Kap... Kap... Kap...
Dzień trzeci
Kapkapkap...
Dzień czwarty
Nie było wyboru kap kap przybrało ewidentnie charakter ciągły jednostajnie przyspieszony. Możnaby rzec, że awaria nabierała tempa i koloru. Zjawisko awarii przewijało się przez życie Zosienki i Ślubnego nie raz i nie dwa, dlatego nie marnotrawiąc czasu, wybrali się do sklepu, gdzie zaopatrzyli się w konieczne do naprawy utensylia. Następnego dnia Ślubny złożył u Zosienki zmówienie na owocową herbatkę i zabrał się do roboty. Tu zakręcić, tu odkręcić, zagwintowac, złożyć i gotowe. Zdecydowanie plan był prosty i klarowny. Toteż Zosienka przyzwyczajona przez lata, że jej złota rączka w postaci Ślubnego nie takie awarie usuwał w trymiga, nastawiła wodę w czajniku. Właśnie ustawiała czerwone świąteczne kubki na tacy, gdy usłyszała syk gwałtownie wydostającej się wody i głośny krzyk Ślubnego - &$#@&$#!!! Zosienka długo się nie zastanawiając, porzuciła kubeczki i pomknęła niczym rącza łania w kierunku niepokojących odgłosów. Widok, który ukazał się jej oczętom wprawił ją w osłupienie! Ślubny bezowocnie próbował zatkać ręką rurę, z której wydostawały się malownicze wodotryski! Strumienie wody w zależności od ułożenia rąk Ślubnego przyjmowały coraz to inne kształty i natężenia trysku. Zaprawdę najlepsze aquaparki nie powstydziłby się przedstawienia, które właśnie odgrywało się na oczach Zosienki. Zosienka być może podziwiała by dłużej to niezwykle malownicze widowisko, gdyby nie wykluła się w niej myśl, że ten teatrzyk odbywa się w jej przedpokoju i nagłemu zwilżeniu podlegają sprzęty, będące na jego wyposażeniu. Porzuciwszy więc doznania estetyczne, pognała kurcgalopkiem do łazienki, gdzie miotnawszy się kilka razy od ściany do ściany, chwyciła wiaderko i pobiegła z nim nazad do Ślubnego. Jedno spojrzenie na podłogę wystarczyło by rzuciła wiaderko i udała się z powrotem do łazienki. Tym razem wróciła z naręczem ręczników, które zamaszyscie rzuciła na podłogę. Dopiero wtedy dotarło do niej, że Ślubny próbuje zwrócić jej uwagę na siebie. Ślubny dalej uszczelniał rurę i cedził przez zęby.
- Zawór, zawór zamknij!
- Który zawór?! - wydarło się z Zosienki.
Zosienka wprawdzie wiedziała, że w domu są zawory. Ba! Wiedziała nawet, że jest ich wiele, ale żeby zaraz wiedzieć który od czego... to takowej wiedzy nie posiadała. Ślubny wiedział, że na podniesiony ton głosu w sytuacji stresowej Zosienka może zareagować zawieszeniem się, bądź nie daj Boże opuszczeniem pomieszczenia, w którym została urażona, więc trzymając z całych sił rurę, ponownie wycedził pieszczotliwe przez zaciśnięte zęby.
- Zawór zamknij...
- Ale gdzie ten zawór- jęknęła z rozpaczą w głosie Zosienka
- Patrz, pokazuję ci - kontynuował cierpliwie i z nadzieją Ślubny.
- Czym? Czym pokazujesz, przecież ręcyma rurę trzymasz?!
- Głową! Głową ci pokazuję... - wyszeptał Ślubny, wspinając się na Himalaje cierpliwości.
Zosienka nieufnie spojrzała na Ślubnego i ujrzała czarowny zawór, który nie zwlekając przekręciła swą rączyną. Rwące strumienie momentalnie skarlały, by po chwili zamienić się w delikatne sączenie. Okazało się, że wcześniejsze kap kap pochodziło z błahego rozszczelnienia. Ślubny miał zamiar zacząć naprawę od zamknięcia zaworu wody, niestety tenże postanowił w tym akurat momencie dokonać swego żywota i pękł. Ślubny stresciwszy przyczyny potopu, uczynił małą zatyczkę ze ściereczki i wetknął ją do rury. Następnie ujął raczynę Zosienki, wprzódy ją z szacunkiem ucałowawszy i wetknął jeden z jej paluszków do rury. Zosienka nie wyznając się na skomplikowanych meandrach, tudzież innych komplikacjach i zawiłościach instalacji wodnej w jej domostwie ze stoickim spokojem, przyjęła na siebie ciężar nowego zadania życiowego. Ślubny pognał do warsztatu a Zosienka w roli zatyczki do rury wodociągowej, stała i rozmyślała. Zastanawiała się, skąd przekonanie, że gospodyni domowa ( dawniej mawiano przy mężu ) marnieje, bo nie nabywa nowych umiejętności. Oto Zosienka niespodziewanie i znienacka właśnie dowiedziała się, że może pełnić rolę zaworu. Spojrzawszy na swą dłoń, wysnuła z radością wniosek, że paluszki ma różnych rozmiarów a przecież można by ich używać parami. Ileż to możliwości!
Ślubny wróciwszy pośpiesznie z warsztatu, zastał Zosienke w świetnym humorze. Zosienka chichotała przyglądając się swym rączynom. Ślubny oznajmił Zosience, że może wyjąć już swój paluszek z rury i udać się na pokoje. Jednakże Zosienka niespodziewanie pokręciła główką i odmówiła. Omiotła krytycznym okiem przedpokój i poinformowała Ślubnego, nieprzerwanie chichocząc, że ona tu sobie jeszcze chwilę postoi i posamorealizuje się, doskonaląc nowe umiejętności a Ślubny poćwiczy "dwa w jednym" , znaczy się uprzatnie płynne skutki awarii, łącząc je jednocześnie z porządkami świątecznymi. Ślubny wiedział, że w pewnych sytuacjach dyskusja z Zosienka jest bezsensowna. Wytarł kąty do sucha, umył drzwi i wyniósł sterty ręczników zalegających na podłodze. Dopiero wtedy Zosienka łaskawie zgodziła się by porzucić samodoskonalenie i wyjęła paluszek z rury.
Po jakimś czasie...
Zosienka i Ślubny siedzieli przy małym okrągłym stoliczku, na którym stały filiżanki z aromatyczną herbatą. Zosienka rozmarzonym wzrokiem spoglądała na Ślubnego-złotąrączkę. Ślubny z z roztkliwieniem patrzył na Zosienke, podziwiając ją za jej humor w najbardziej niecodziennych sytuacjach. Aromat herbaty wraz z parą unosił się w powietrzu, mieszając się z zapachem dopiekajacego się ciasta. Psinka leżała na kanapie, jej nos drażnił zapach ciasta... przyglądała się Pańci i Pańciowi, zastanawiając się u kogo dziś żebrać o okruchy...
Ha ha ha !!! Ale się ubawiłam, czytając ten tekst. Proszę, proszę jak to kobiece rączki mogą być użyteczne...Dziękuję za dawkę humoru z samego rana :) Pozdrawiam cieplutko :))
OdpowiedzUsuńJeśli kiedykolwiek zabraknie prawdziwie kobiecej rączki na tym świecie, to współczuję następnym pokoleniom... Wszyscy stracą, nikt nie zyska! Tak to już jest, czasem tylko śmiech może nas poratować ;))
UsuńPozdrawiam gorąco!
Zrobiłaś z tego romantyczne opowiadanie, w sumie Ślubny to anioł.U nas też była taka akcja, tylko poszedł zawór na korytarzu a główny zawór w piwnicy i ta drogą 33 rodziny zostały bez wody .Zaczelo się od uszczelki w kuchni.Twoj stroik prześliczne a herbatka musiała być pyszna.Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńOdpowiadanie samo życie napisało :) Człowiek myśli, że takie historie z wodotryskami tylko w filmach się zdarzają... A tu niespodzianka! Ma się tę rozrywkę w domu na żywo ;)) Naprawdę spodobał Ci się mój stroik? Miło mi bardzo :))
UsuńPozdrawiam serdecznie!
Uśmiałam się z tej Twojej samorealizacji, ale też przebiegła jesteś bardzo, wręcz niesłychanie. A Twój M. to prawdziwa złota rączka, szapo ba!
OdpowiedzUsuńZdrówka życzę i cieszę się, że humor Ci dopisuje, a nam też.:))
Ślubny faktycznie auto naprawi, w domu ogarnie, guzik sobie przyszyje, nawet w kuchni jak trzeba to ugotuje. Nie nauczył się tylko haftować, szydełkować i robić na drutach pozostawiając te dziedziny w moim władaniu ;))
UsuńCo do humoru, jestem dziedziczenie obciążona. Nie mam wyboru ;))
Pozdrawiam serdecznie i zdrówka życzę!
Piękny wieniec adwentowy zrobiłaś Zosieńko i wiadomo, że zapach ciasta łagodzi stres. Czytając Twój post, podziwiałam Twojego męża. Awarię w mojej łazience, po której sufit w kuchni jeszcze schnie, musiałam ogarnąć sama. Zawór znalazłam w piwnicy, a na hydraulika czekałam 2 tygodnie. Pozdrawiam serdecznie.
OdpowiedzUsuńDroga Iwonko, dopóki jesteśmy we dwoje to jakoś się to wszystko toczy... Gorzej jak kiedyś jednego z nas zabraknie, drugie wtedy będzie miało pod górkę i pod wiatr... Dobrze, że człowiek nie zna przyszłości, lepiej żyć tu i teraz, choć nie raz człowiek się zamyśli i zmartwienie gotowe...
UsuńPozdrawiam gorąco!
Miło się czyta post napisany ze swadą i humorem.
OdpowiedzUsuńCzasem to co przykre i straszne trzeba śmiechem oswoić...;)
UsuńPozdrawiam serdecznie!