Zasiadłam wygodnie na krzesełeczku, wyposażonym przeze mnie osobiście w poduszkę ułatwiającą życie memu na szczęście coraz mniejszemu kuperkowi i wzięłam klawiaturę na kolana. Już, już miałam uderzyć w klawisze, kiedy mój wzrok spoczął na na zawiasach drzwi. Ewidentnie było z nimi coś nie tak... Zdjęłam klawiaturę z kolan, zrzuciłam koc, którym się wcześniej opatuliłam i poderwałam moje szanowne cztery litery. Zawias faktycznie był wykrzywiony. Niepomna mądrości z przysłowia wsadziłam paluszek między drzwi i delikatnie go popchnęłam... Operacja przebiegła pomyślnie, palce były całe a drzwi naprawione. Siadłam na krzesło, przykryłam się kocem i wzięłam klawiaturę na kolana. Już, już miałam zacząć stukać, kiedy zaczęła mi przeszkadzać cisza panująca wokół mnie. Zamyślona zaczęłam po omacku szukać pilota od wieży... Nie znalazłszy go, zatrudniłam do poszukiwań oczęta, według jednych brązowe, według czynników urzędowych piwne. Po chwili zgroza mnie przejęła, bowiem pilota ujrzałam kilka metrów dalej na stoliczku robótkowym. Leżał sobie na nim i ewidentnie śmiał się ze mnie. Odłożyłam klawiaturę, zdjęłam koc z kolan i udałam się po ów mroczny przedmiot pożądania. Następnie wykonałam powyższe czynności w kolejności odwrotnej. Zadowolona z siebie, postanowiłam użyć tego wspaniałego wynalazku dla leniwców i włączyć za jego pomocą me leciwe urządzenie do odtwarzania muzyki. Niestety nijakiego efektu nie było... postanowiłam nie wstawać za nic w świecie. Dobrałam się do baterii i odczyniłam nad nim wudu, po kilku a może kilkunastu próbach (w nerwach nie liczyłam) w końcu zatrybił. Wokół mnie rozległy się błogie dźwięki christmas songs. Psica doszedłszy do wniosku, że jej pańcia w końcu przestanie się bezrozumnie rzucać, postanowiła ulokować się na mych stopach z nadzieją na dłuższą drzemkę....
Uprzejmie donoszę, że jestem cała, choć ewidentnie poobijana. Nadal uważam się za szczęściarę, choć faktycznie kwestię lądowania mam zdecydowanie niedopracowaną. Jak nic przydałoby się kilka lekcji u kapitana Wrony wziąć... Następny dzień po feralnym lądowaniu okazał się niezwykle pouczający pod względem edukacyjnym. Okazało się, że nie miałam pojęcia jak złożony jest nasz układ kostny i jakie tajemne, i dotąd nieznane mi połączenia w nim występują, że już nie wspomnę o grupach mięśni, które do tego ranka posiadałam zupełnie nieświadomie. Ślubny z niedowierzaniem oglądał efekty lotu z poprzedniego dnia. Lekarza nie proponował, bowiem wiedział, że niechęć do służby zdrowia posiadam ogromną i udaję się tam po pomoc tylko w wypadkach. które wymagają pomocy chirurga, a i wtedy pewnie najpierw sama bym próbowała sobie dać radę. Mimo tego, że kuśtykałam i przez cały ranek najczęściej używanym przeze mnie słowem było "auć!", humor miałam zdecydowanie na najwyższym poziomie. Na mój nastrój zdecydowanie miała wpływ świadomość, że przy okazji nieudanego rozwijania skrzydeł, mimochodem wykonałam domowym sposobem badanie w kierunku osteoporozy. Nie ma cudów, jeśli po takim łupnięciu wszystkie kości mam całe, to mogę sobie darować wizytę w laboratorium.
Co by mi za lekko w życiu nie było, w dniu tym wyjazd do miasta był zaplanowany. Sprawa terminowa i nie do przełożenia. Ślubny spoglądał na mnie z niedowierzaniem kiedy mu oznajmiłam, że nic nie zmieniamy i jedziemy. Nawet próbował mnie przekonywać, ale znając mnie, robił to bez głębszego przekonania. Po wielu aućkach udało mi się w miarę wygodnie usadowić w aucie, podróż przebiegła planowo i bez niespodzianek. Najwyraźniej wyczerpałam swój przydział surprajzów na ten tydzień. Sprawę załatwiłam śpiewająco. Trza by jeszcze wspomnieć, że Ślubny postanowił sprawić mi niespodziankę i zwabiwszy mnie sprytnie, pod błahym pretekstem do sklepu, delikatnie popchnął mnie w kierunku regałów z gwiazdkowymi dekoracjami. Na moje wdzięczne spojrzenie, rzekł - "Na drugi raz nie lataj, tylko od razu powiedz, że świąteczne dekorki chcesz kupić".
Powróciwszy do domu siadłam na fotelu, nie mając siły ruszyć ani ręką ani nogą. Jednak Psica ma kochana dotąd chodziła wokół mnie, popiskując cichutko, aż wzięłam hafcik do ręki. Westchnęła wtedy głęboko i położywszy się na mych stopach opartych na pufie, zasnęła głęboko. Przez sen poszczekiwała od czasu do czasu, jakby chcąc przegonić złośliwe duszki, które podstawiły jej pańci nogę...
Czyniąc wieczorne ablucje, doszłam do wniosku, że w tym stanie jak nic mogę robić za reklamę dżenderową, bowiem posiadam na nóziach wszystkie kolory tęczy... Dobrze, że w spodniach chodzę, kto wie jak by to było widziane przez niektórych... ;)
Skupiwszy się dokończyłam dzieła zaczętego w dni poprzednie. Zawieszki gwiazdkowe do sypialni. Zdjęcia wykonane nie najlepiej, ale rączyny się mnie jeszcze odrobinę trzęsą...
Oto gwiazdkowa zakupowajka ;)) |