poniedziałek, 28 kwietnia 2014

Robótki czyli jak zostałam robótkomaniaczką

   Plątałam się dziś po chałupie bez składu i ładu. Tu coś zaczęłam, tam porzuciłam. Ot, zwykły dzień lenia patentowanego. A jak się człowiek tak bez celu pałęta, to i myśli skaczą z tematu na temat, jak te koźlęta na łące nie przymierzając. Zaczęłam się zastanawiać, kiedy zrodziły się me ciągoty robótkowe... w podstawówce?  Nieee. to było wcześniej.
    Lat posiadałam gdzieś tak między 3 a 4 a że moi rodzice nie byli jeszcze wtedy szczęśliwymi posiadaczami odbiornika telewizyjnego, tedy moja "ciekawość świata" szukała zaspokojenia metodami tradycyjnymi, czyli nader uciążliwymi dla mych rodziców. Rodzicielka moja chcąc zażyć chwili spokoju, nieopatrznie dała mi do zabawy nożyczki. Nowe narzędzie tak bardzo pochłonęło moją uwagę, że postanowiła skorzystać z okazji i uciąć sobie poobiednią drzemkę. Mama moja spała spokojnie, snem sprawiedliwego a ja cierpliwie i metodycznie szukałam nowych zastosowań dla dopiero co otrzymanego cudownego narzędzia . Wszystkie papiery jakie otrzymałam, przerobiłam na konfetti, tudzież krótkawe serpentyny drugiego gatunku i małymi chciwymi oczętami zaczęłam lustrować otoczenie. Lustracji przyświecał jeden cel - wykorzystać nożyczki. Wzrok mój padł na książki, ale miłość do nich wyssana z mlekiem matki zwyciężyła i pozostały nietknięte. Następny był obrus, ale tu zadziałał instynkt samozachowawczy, który podpowiadał, że zniszczenie czegoś co z takim wysiłkiem jest prasowane i układane na stole może się dla mnie źle skończyć. Pamiętam rozpacz jaka zaczęła mnie ogarniać, kiedy powoli docierała do mnie myśl, że pocięłam wszystko co można było i cudowne narzędzie jakim są nożyczki od tego momentu po wsze czasy będzie się marnować. I wtedy, nagle i niespodziewanie doznałam olśnienia! Spojrzałam jeszcze raz na moją śpiącą mamę i utwierdziłam się w przekonaniu, że jest to świetny pomysł. Wzięłam nożyczki i poczęłam powoli i metodycznie obcinać włosy mojej mamie. Oczyma wyobraźni już widziałam jej wdzięczne spojrzenie, kiedy się obudzi i zobaczy swoją nową fryzurę, jak mi będzie dziękować, że nie musi się fatygować do fryzjera... Po chwili moja mama się obudziła i ... no cóż, reszty się domyślcie sami. Do obcinania włosów zniechęciłam się tak dobitnie, że nie ukończywszy wtedy jeszcze lat czterech, wiedziałam, że fryzjerką na pewno nie zostanę ;) Moja mama po latach wspominała, że obudził ją dźwięk, na początku trudny do rozpoznania i dopiero po chwili, kiedy dopiero co przebudzona  świadomość, pozwoliła jej zidentyfikować odgłos jakby nie było znany wszystkim bywalcom salonu fryzjerskiego, w jednej przerażającej sekundzie zrozumiała co się dzieje. Do fryzjera przemknęła się chyłkiem, okutana w chustkę a na następny dzień sąsiadki mogły już bez ograniczeń podziwiać nową, krótką i jak na tamte czasy bardzo odważną, fryzurę mojej mamy. Powód jej powstania został podany do wiadomości publicznej, na moje szczęście dopiero po latach, co pozwoliło mi utrzymać renomę super grzecznego dziecka. Zaś do nożyczek jako załącznik, otrzymywałam od czasu tego zdarzenia gazetkę pt. "Miś". Pamiętam, że były w niej wycinanki, które trzeba było potem sklejać. Szybko przekonałam się, że tak jak uwielbiam nożyczki tak nie znoszę kleju a stąd już była bardzo krótka droga do robótek... Rozpoznawszy u siebie wrodzoną awersję do kleju, który złośliwie i uporczywie znajdował się zawsze wszędzie, tylko nie tam gdzie trzeba, postanowiłam znaleźć zastosowanie dla nożyczek tam, gdzie nie trzeba się będzie brudzić. Najpierw dołączyła igła a w czasach szkolnych szydełko i druty.
   I tak oto świat bezpowrotnie stracił genialnego fryzjera a zyskał robótkomaniaczkę.

W związku z nasileniem mojej manii powstało ostatnio tak wiele różnych hafcików, że postanowiłam zacząć je wymieniać za środki płatnicze prawnie obowiązujące w naszym kraju.  Postaram się robić jak najlepsze zdjęcia i zamieszczać co dwa trzy dni a gdyby dziwnym i niezrozumiałym trafem coś komuś wpadło w oko to proszę o kontakt, jak znam życie na pewno się dogadamy ;)









piątek, 25 kwietnia 2014

Wielkanocny zajączek czyli płoche rozważania i niespodziewany prezent od Coricamo

   Zosieńka ostatnimi czasy często rozmyślała nad komentarzami, które pojawiły się pod jej ostatnim postem. Jakby na to nie patrzeć, wyszło na to, że kobieta to taki dziwny stwór, który utożsamia własne szczęście ze szczęściem swoich bliskich. W sumie na pierwszy rzut oka wydaje się, że nie ma w tym nic złego, bo cóż może być złego w żonie, matce która cały czas czuwa nad swoim stadłem. Tak też i Zosieńka po przeczytaniu owych wypowiedzi poczuła ulgę, że nie jest osamotniona w swoich odruchach i wszystko mogłoby popłynąć utartym korytem, gdyby nie robótki. Jak wiadomo już od dawna, zosieńkowe myśli skuteczniej przyjmują formę i kształt w trakcie wszelkich dłubanek, a tych ostatnio jej nie brakowało. Zosieńka jako przykładna żona przez całe swe pożycie małżeńskie miała na względzie szczęście swej drugiej połówki - ułatwiała, odciążała, wspierała, rozumiała... Ma się rozumieć, że podobny pakiet otrzymywały także pociechy. Z wzajemnością bywało różnie, jak to w życiu, ale Zosieńka starała się nie być drobiazgowa.  Pewnie jeszcze długo by się nic nie zmieniło a może nawet nigdy, gdyby nie powrót do starego hobby. Najpierw szydełko, potem haft... Zosieńka nagle odnalazła radość w realizacji własnych pasji. Kto wie, być może mają rację ci, którzy mówią, że apetyt rośnie w miarę jedzenia, bowiem teraz pod wpływem ostatniej gazetkowej lektury, zaczęła w niej kiełkować chęć realizacji dawnych marzeń, które odkurzone zajaśniały nagle nowym blaskiem. Wiedziała, że droga do ich realizacji będzie wieść pod górkę i pewnie pod wiatr i były chwile, kiedy ogarniał ją lęk. Myślała o tym, że tak łatwo zburzyć tą "naszą małą stabilizację". W takich momentach przelatywał po jej plecach dreszcz i chciała jak najszybciej zapomnieć o wszystkim, ale wtedy ogarniał ją jeszcze większy strach przed  pozostaniem w nijakości, która ją otaczała.
Życie to ruch i zmiana, powtarzała te słowa jak mantrę, by dodać sobie odwagi. 
  Zosieńka spojrzawszy na ekran monitora, głośno westchnęła i pomyślała, że wzdychanie ostatnimi czasy weszło jej w nawyk. Powodem ostatniego wzdychnięcia był brak samodyscypliny. Siadając do komputera miała w głowie plan posta, który z pierwszym stuknięciem w klawiaturę ulotnił się niczym dymek z papierosa. Myśli zbłądziły a palce pobiegły za nimi, ochoczo wystukując kolejne słowa. Wzięła głęboki wdech i zaczęła jeszcze raz...
  
  Zosieńka ostatnimi czasy dużo rozmyślała, ale rozważania owe były na szczęście przerywane radosnymi zdarzeniami.  Chronologicznie ujmując było tak ;)
     Po pierwsze wygrała candy w House of  Cotton. Nagrodą był bon na 20% rabat na zakupy i radość jej nie miałaby granic, gdyby nie drobny fakt, że jak na razie nie znalazła wolnych środków na wkład własny.  Jednak jak to mawiał  Wołodyjowski  "nic to", być może czas przyniesie rozwiązanie.
     Po drugie wygrała Candy u Doroty w Weniger ist mehr - Mniej jest więcej . Nagroda była wspaniała i Zosieńka nie mogła uwierzyć we własne szczęście, dopóki nie dotknęła jej własnymi ręcyma :)))
Ustawiwszy nagrodę na honorowym miejscu i poczynieniu skromnych przygotowań do świąt (skromnych, bowiem miała jeszcze w pamięci "gwiazdkowa harówkę"), spoczęła na laurach w oczekiwaniu na jakby nie było radosne święta.
    I tu pojawia się nieoczekiwane i niespodziewane po trzecie - w piątek przed świętami Coricamo postanowiło robić za wielkanocnego zajączka i obdarowało Zosieńkę gazetką, katalogiem oraz co było największą niespodzianką, serwetką z kompletem nici do wyhaftowania owej serwetki. Co ciekawe Coricamo nie oczekiwało niczego w zamian, dlatego Zosieńce jest tym przyjemniej o tym  pisać. Katalog obejrzała sobie do poduszki. Miał ułatwiać zasypianie ale wielość wszelakich produktów robótkowych w postaci kanw, mulin, kordonków tudzież serwetek, serwet, bieżników oraz innych obrusów odrobinę zamącił w głowie Zosieńce i skutecznie utrudnił zasypianie. Kiedy w końcu nad ranem udała się w objęcia Morfeusza, łaskawy sen powiódł ją między półki pełne wszelakiego pasmanteryjnego dobra.
    Nawet po trzecie było niespodziewane, więc kiedy minęły święta i listonosz powtórnie zawitał w jej skromne progi, zaskoczenie było dwustuprocentowe :) Gazetka robótkowa z pomysłami na widok, których Zosieńce przeciąg w ustach się zrobił, bowiem szczęka opadłszy, za nic nie chciała wrócić na swe zwyczajne miejsce.przywędrował od Katarzyny z Retro blue. Kasiu Zosieńka w pół się kłania ;)


Oto moja wygrana w candy u Doroty :)

Honorowe miejsce na mojej ulubionej półce...

.... ciekawe co się wylęgnie  z jajek? ;)


sobota, 12 kwietnia 2014

Co ja robię tu czyli rozważania o życiu

  Zosieńka stała przed domem zasłuchana w śpiew ptaków.   Ptaszęta starały się głośnym śpiewem oznajmić całemu światu swoje prawa do życia i gniazd, w których pojawiły się pierwsze jaja. Psica z nosem przy ziemi odczytywała historię nocy. Spokojnie łapa za łapą posuwała się po podwórku a Zosieńka za nią.  Tak doszły do huśtawki na której Zosieńka mimowolnie przysiadła.  Wiosna wokół niej wybuchała całymi połaciami zieleni i wczesnego kwiecia, ale ona pogrążona w myślach jakby jej nie zauważała. Bociany pracowicie odbudowywały gniazdo nadwyrężone przez czas. Zbierały na łące patyki, kępy zeszłorocznej suchej trawy i na wyścigi znosiły do swego domu. Nagle wspomniawszy o czajniku pozostawionym na gazie, Zosieńka gwizdnęła na psa i obie udały się do domu w tempie cokolwiek przyspieszonym.  Zaparzywszy herbatkę, rozsiadła się wygodnie na fotelu i wzięła do ręki haft. Nie wiadomo dlaczego, ale najlepiej jej się myślało przy wyszywaniu. Wbijała igłę raz za razem w kanwę, góra - dół, góra-dół... i myślała. Przeczytała artykuł w gazecie. Gazeta stara jak świat, przeleżała między papierzyskami i wyglądało na to, że nie wywoła już żadnego zainteresowania, kiedy Zosieńka kartkując ją by sprawdzić czy nie ma czegoś schowanego między kartkami, np. czeku na milion dolarów, zatrzymała wzrok na tym artykule... Po przeczytaniu wpadła w zadumę, w której tkwiła już kolejny dzień. Gazeta dawno dokonała swego żywota, łapczywie pożarta przez ogień a Zosieńka wciąż myślała i myślała... Na kanwie przybywało krzyżyków, już już można było zacząć się domyślać co będzie przedstawiał hafcik. Dziwnym trafem w miarę jak haft nabierał kształtów, Zosieńka dojrzewała do decyzji...
  Wróciła myślami do chwili, kiedy przeczytała to zdanie a właściwie pytanie.

Co byś zrobił/a gdybyś miał/a przed sobą tylko rok życia?

Wydawałoby się, że pytanie jest prozaiczne, żeby nie powiedzieć oklepane,ale... No właśnie, zawsze jest jakieś ale. Zaciekawiona zaczęła czytać dalej. Ludzie którym zadano to pytanie udzielali przeróżnych odpowiedzi, ale łączyło ich wszystkich jedno - wszyscy chcieli wprowadzić zmiany w swoje życie. Czasem tylko kosmetyczne, czasem wprost rewolucyjne, ale zawsze pragnęli zmian. Nikt nie był zadowolony z tego co miał i na wieść o rychłym końcu. pragnął realizacji marzeń. Zosieńka pomyślała, że to artykulik jakich wiele, ale nauczona kończyć co zaczęła brnęła dalej i kiedy myślała, że już ją nic nie zaskoczy, przeczytała zdanie, które najpierw wprawiło ją w stan osłupienia a potem  zaowocowało kilkudniowym pogrążeniem  w zadumie.

Przecież możesz umrzeć nawet jutro, dlaczego nie żyjesz tak jak pragniesz?

No właśnie, dlaczego? Zosieńka pospiesznie szukała usprawiedliwienia, by po chwili zrozumieć, że go nie znajdzie. Czyżby łatwiej było zostać sfrustrowanym zgryźliwcem wiecznie narzekającym na wszystko niż zmienić własne życie? Prawda była taka, że Zosieńka miała takie marzenie, które przez lata mocno przykurzone, teraz nagle z nową siłą w niej rozbłysło. Marzyła o tym by zamieszkać w górach... Nie tych majestatycznych Tatrach ani dzikich Bieszczadach ale w Beskidach. Miała tyle wspaniałych wspomnień z nimi związanych... Bieg życia rozdzielił ją z jej ukochanymi górami jakieś ćwierć wieku temu, ale we śnie regularnie je odwiedzała, widziała Szyndzielnię, odpoczywała na Brennej... choć ostatnio jakby coraz rzadziej. Czyżby nawet we snach traciła wiarę, że je jeszcze zobaczy?
  Zosieńka nie należała do osób przekonanych o własnej nieśmiertelności. Obdarzona już na starcie zdrówkiem drugiej kategorii, wiedziała że koniec jest nieuchronny i pytanie brzmi nie "czy?" tylko "kiedy?".
Jednak tkwiła w bezrozumnym przeświadczeniu "chłopa pańszczyźnianego", że jest przywiązana do tego kawałka ziemi, na którym osiadła przed "dziestu" laty.
Odłożyła haft, rozejrzała się wokół i zapytała sama siebie na głos:
   -Co ja robię tu?!
Nic ją tu nie trzymało. Dlaczego więc nadal tu tkwiła?! Nie umiała odpowiedzieć na to pytanie. Jednak teraz pragnęła z całego serca zrealizować swoje marzenie. Radość mąciła jej myśl czy Ślubny podzieli jej chęci do tak radykalnych zmian...
 I znowu jak zwykle z piersi wyrwało jej się głośne westchnięcie, eeech...

      A Wy co byście zmienili w swoim życiu na wieść o wyznaczonej dacie zejścia z tego padołu łez i rozpaczy? Tylko mi nie mówcie, że nic, bo trudno mi będzie w to uwierzyć ;)

Bociany pilnie pracujące przy zbieraniu materiałów budowlanych...






czwartek, 3 kwietnia 2014

Powrót czyli "melduję posłusznie, że znowu jestem" *

  Zosieńka zasiadła przed klawiaturą i z błogim uśmieszkiem na twarzy zaczęła klepać w klawiaturę. Z natury była obowiązkowa i czuła, że powinna się usprawiedliwić ze swojej tak długiej nieobecności. Przez chwilę rozważała, czy zrobić to skrótowo w punktach (w końcu nie każdy musi mieć ochotę na czytanie opisu jej niedoli) czy tez jak zwykle w formacie XXXL. Podrapała się po głowie, ale od tego pomysłów nie przybyło i rada nie rada poszła jak zwykle w takich chwilach w życiu na kompromis. Tak nawiasem mówiąc, Zosieńka nie miała pojęcia dlaczego to słowo stało się ostatnio synonimem wszystkiego co najgorsze. Sytuacje w których wilk syty i owca cała, nie wydawały się najgorszą rzeczą na świecie. Tak też i teraz skorzystała z dobrodziejstwa kompromisu.  Oto co się działo.

Informacja dla niecierpliwych: skrót w punktach na dole ;)

Wersja dla masochistów ;)
  Zosieńka po napisaniu ostatniego posta, nie myślała wcale, że odwiesi klawiaturę na kołek na całe półtora miesiąca. Jej głowa była pełna planów a pomysły wraz z szarymi komórkami biegały na wyścigi po licznych ( miała w każdym razie taką nadzieję) pokręconych zwojach mózgowych. Jednak dopadła ją choroba i musiała zmienić plany. "nic to" - pomyślała sobie wtedy -"wszak zdrowie to stan przejściowy między jedną chorobą a drugą". Jednak Los urażony najwyraźniej jej dobrym humorem podrzucił jej jako dodatkową rozrywkę awarię blogera. To Zosieńkę już odrobinę zirytywało, bowiem mogąc od tego momentu uczestniczyć w życiu blogowym tylko i jedynie biernie, czuła się odizolowana od tego co tak polubiła.  Jej irytacja była tym większa, że musiała przesunąć wizytę u dentysty a co jak co, ale siedzenie pod mieczem Damoklesa nie należało do jej ulubionych zajęć. Choróbsko zostało przepędzone za góry i morza i wydawałoby się, że do szczęścia już tylko mały kroczek, ale zamiast być pięknie, było jak zwykle czyli choroba nr 2. Trzeba przyznać, że Zosieńka, która dotąd starała się robić dobrą minę do zlej gry, zapomniała o starannym wychowaniu, jakie otrzymała i zaczęła pod nosem wypowiadać litanię słów powszechnie uważanych za obraźliwe. Blogger, który nadal się buntował, wzmagał tylko częstotliwość i intensywność owych tekstów, które padały nieustannie z karminowych usteczek.  Nic nie trwa wiecznie, tak też i drugie choróbsko zostało przepędzone. Zosieńka miała zamiar skupić się na rozgryzieniu problemu bloggerowego, kiedy spiesząc się do komputera szarpnęła węglarkę i w tym momencie zrozumiała, że to był błąd.  24 godziny później dowiedziała się, że pośpiech jest wskazany przy łapaniu pcheł i, że w pewnym wieku należy o siebie zacząć dbać. Powróciła  w pielesze domowe z maścią do nacierania nadwyrężonej ręki, tudzież kompletem bandaży elastycznych oraz przykazaniem, że owa nadwyrężona kończyna przez czas jakiś ma służyć jedynie ku ozdobie. Wiśta wio łatwo powiedzieć, ale jak to zrobić. Odcięta od bloggera i od robótek jednocześnie, to się Zosieńce w głowie nie mieściło. Jednak korzystając z wrodzonej inteligencji, metodą prób i błędów znalazła pozycję, w której mogła robótkować bez czynienia nijakiego uszczerbku chorej kończynie. Wprawdzie szydełko odpadało, ale haft sprawdzał się bezbłędnie. Czas płynął, ręka zdrowiała i tylko blogger nadal uparcie odmawiał współpracy. Wydawałoby się, że wszystko zmierza do amerykańskiego happy endu. Jak zwykle co jakiś czas Zosieńka wybrała się do miasta. Pojechała po brakujące muliny a przy okazji uzupełnić braki lodówkowe. Po szalenie udanych zakupach obfitujących m.in. w takie produkty jak herbata, dżem oraz ćwiartki za 6,50 za kilogram, Zosieńka z wypiekami na twarzy potruchtała przez parking ku swemu autu, nie mogąc się doczekać powrotu do domu. Jakież było jej zdziwienie, kiedy okazało się, że nie może wsiąść do samochodu.  Jak wiadomo żeby wsiąść należy umieścić najpierw jedną kończynę dolną w aucie, przemieścić do środka tułów z doczepioną głową oraz kończynami górnymi a następnie wciągnąć pozostałą na zewnątrz drugą kończynę dolną. Cała operacja była Zosieńce znana od dawna zarówno w teorii jak i praktyce, ale teraz noga nijak nie chciała wykonać polecenia. Po wielu przedziwnych można by rzec kombinacjach alpejskich noga w końcu znalazła się w środku a za nią Zosieńka ze zbolałą miną. Zaostrzenie problemów kregosłupowych, było najmniej potrzebną rzeczą jaka mogła jej się teraz przydarzyć. Na dni, które potem nadeszły spuśćmy zasłonę milczenia. Można by tylko wspomnieć, że Zosieńka w końcu dotarła do stomatologa i dokonała wyroku na swoim niewdzięcznym zębie, który się zepsuł doszczętnie. Ekstrakcja przebiegła bezproblemowo, ale została okupiona niespodziewaną gorączką. Jakby tego było mało na arenie międzynarodowej zawrzało i wschodnie przypadki odebrały Zosieńce spokojny sen. Dodajmy jeszcze widmo utraty pracy przez Ślubnego oraz nieustające problemy z bloggerem i będziemy mieć pełny obraz ostatnich Zosieńkowych przeżyć.
  Wszystko w życiu przemija, złe chwile także. Choroby i gorączki poszły w zapomnienie, ręki można  już używać, kręgosłup poszedł na kompromis i pozwala wsiadać do auta i tylko blogger uparcie odmawiał współpracy. Tu pojawiła się Dobra Dusza a właściwie Dobry Człowiek, a właściwie Dobra Kobieta i poddała pomysł, który pomógł rozwiązać problem. Okazało się, że blogger był bez winy a błąd tkwił w systemie operacyjnym. Po jakichś machlojach z ponownym instalowaniem wszystko gra i buczy :) oprócz sytuacji na wschodzie, która nadal przyprawia o ból głowy....


Skrót dla niecierpliwych
1, Choroba nr 1
2. Awaria bloggera
3. Choroba nr 2
4. Kontuzja ręki
5. Awaria bloggera c.d.
6. Problemy kręgosłupowe
7. Ekstrakcja zęba + gorączka
8. Zawierucha na wschodzie
9. Widmo utraty zarobku
10. Szczęśliwe rozwiązanie wszystkich problemów oprócz tych wschodnich i zarobkowych


* W tytule posta cytat z "Przygód dobrego wojak Szwejka podczas wojny światowej" Haska (powinno być z daszkiem nad s, ale nie wiem jak to napisać na klawiaturze)

Wiosna...

... cieplejszy wieje wiatr :)

Pamiętacie jesienny post o zakupach tulipanów?


Oto i one w całej krasie.

Śmieją się do słońca całą gębusią

To pierwsze, reszta dopiero w pąkach

P.S. Dzięki za słowa wsparcia, komentarze i e-maile. Będę teraz trochę częściej pisać, żeby nadrobić zaległości :)))