poniedziałek, 24 sierpnia 2020

Noc we dwoje czyli koncertowe przeboje ;)

Z głębokiego snu coś mnie wybudza, próbuję to zignorować i powrócić w objęcia Morfeusza. Jednak powód pobudki nie ustępuje i po chwili wszystko staje się jasne... czuję ból. W moim wieku to nie jest zły sygnał, jeśli boli tzn, że żyję a jak żyję, to jest to powód do radości. Jednak ten powód do radości mógłby się nie pojawiać w środku nocy. Całe moje jestestwo chce spać, oprócz jakiejś małej cząstki, która bruzdzi mi na całej linii. No dobra może nie takiej małej cząstki, w końcu kręgosłup to podstawa. Tyle, że ta moja podstawa odrobinkę bardziej nadgryziona zębem czasu niż by to wynikało z przebiegu licznika. Postanawiam ruszyć się delikatnie, może przejdzie. Jest ulga - jest dobrze! Mogę znowu zasnąć... zanim jeszcze na dobre Morfeusz ukołysał me stargane nerwy, nadchodzi nowy sygnał z informacją - ty tu sobie śpisz a mnie boli! Orzeszszsz!  Jego boli to mnie spać nie daje. Wyszło szydło z worka, jaki to z niego pies ogrodnika, sam nie zje i drugiemu nie da. Zaciskam zęby i powoli by drania nie urazić jeszcze bardziej, zmieniam pozycję. Lewy boczek, prawy boczek, na brzuchu, na wznak, zaczynam przypominać jakiś wiertalotek, kręcący się jak fryga. W końcu po przyjęciu jakiejś absurdalnej figury, mało zdatnej do spania, następuje błoga cisza wewnętrzna.  Sen otula mnie niczym aksamitne miękkie futro... Odpływam na łodzi Morfeusza naprzeciw marzeniom sennym. Jednak znowu coś wyrywa mnie stamtąd. Jakiś upierdliwy dźwięk, wwiercajacy się pod sklepienie czaszki. Dociera do mnie, że to komar! Lata bydle naokoło mnie skutecznie uniemożliwiając mój rejs z Morfeuszem. Leżę z zamkniętymi oczami, bojąc się ruszyć, wszak dopiero co przestało boleć a wredna komarzyca urządza sobie nade mną pokazowe przeloty. Wystawiam ostrożnie rękę spod kołdry z nadzieją, że siądzie, uchla i uciszy się. Po chwili moje nadzieje rozsypały się niczym domek z kart, komar nadal lata, ignorując moją kończynę poświęconą na komarzy żer. Wspomniawszy - "skrzydełko czy nóżka", schowałam rączyne a wystawiłam całkiem jeszcze zgrabną nóżkę i czekam... siądzie, uchla i da spokój. I co? A psinco! Dalej lata i bzyczy. Zrezygnowana obserwuję z żalem, znikający na horyzoncie okręt Morfeusza.  Wzbierający niczym tsunami żal za utraconymi marzeniami sennymi obudził we mnie dzikiego zwierza, adrenalina ruszyła. Słuch się wyostrzył, mięśnie spięły się, gotowe do skoku a wzrok przeniknął ciemność wokół. Powoli odsunęłam kołdrę i postanowiłam należycie nagrodzić wysłuchany właśnie koncert. Po deszczu oklasków, nastąpiła błoga cisza. Niestety adrenalina zrobiła swoje, Morfeusz bujał się najpewniej już na drugiej półkuli. Mając do wyboru  rozmyślania pt - "Noc we dwoje - ja i komar, on śpiewał a ja & @$#& klaskałam" lub zajęcie się czymś przyjemnym, wybrałam to drugie. Wstałam i skończyłam serwetkę, która miała stworzyć komplet z czterema podkładkami z poprzednich postów.
Tkanina - bawełniane płótno
Wypełnienie - Pellon poliester
Szycie i pikowanie - ręczne czyli tańcowała igła z nitką
Pikowanie - po szwach oprócz tego co drugi płatek - na jednym ok jednego centymetra od szwów a na drugim płatku moja fantazja.








2 komentarze:

  1. Śliczny komplet Zosieńko! Na komary Rajd polecam włączyć do kontaktu i pozamykać okna na noc. Z kręgosłupem sama sobie nie radzę. Wczoraj dźwignęłam worek ziemniaków o wadze 7 kg i noc miałam taką samą, jak Ty. Pozycję na brzuchu, z jedna nogą podkurczoną wypróbuj, pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Rajd i tym podobne odpadają, jestem na nie uczulona i mam duszności :(
      Z kręgosłupem trudno sobie radzić, to ułożenie na pewno wypróbuję. Pozdrawiam serdecznie i dziękuję za doradztwo 🙋

      Usuń