Poranek zaczął się można by rzec tradycyjnie, znaczy się telefon, pobudka i... tu powinna nastąpić drzemka, niesłychanie smakowita, jak każdy zakazany owoc. Narzuciłam kołdrę na głowę i z rozpaczą odkryłam, że zapadnięciu w sen, przeszkadza uporczywy dźwięk. Jak nic, któś spalinową piłą rżnął drzewniane odpady. Zacisnęłam me orzechowe oczęta ( marzenia o "ócz błękitach' porzuciłam czas jakiś temu) i docisnęłam mocniej do ucha jasieczek... po chwili wsadziłam głowę pod poduszkę. Niestety próby me daremne były, natarczywy dźwięk na dobre przepłoszył Morfeusza.
Wstałam z posępną miną i spojrzeniem mogącym zabić. Bazyliszek mógłby w tym momencie nauki ode mnie pobierać. Zrobiłam śniadanie przy akompaniamencie zgrzytów, wizgów i tym podobnych dźwięków. Psica taktownie postanowiła przeczekać burzę w swoim naturalnym środowisku czyli w sypialni. Co jakiś czas badawczo łypała na mnie, leżąc wygodnie na łóżku. Spożyte węglowodany najwyraźniej miały na mnie zbawienny wpływ, bowiem wrogość do hałasującego otoczenia, zmalała w wystarczającym stopniu, by bez obawy rozlewu krwi, udać się można było na poranny (czyt. południowy) spacer z Psicą. Spacer wiąże się obowiązkowo z karmieniem kociarstwa, które na dźwięk otwieranych drzwi zlatuje się z całej okolicy. Nasypałam suchej karmy, dla wybrednych nalałam rosołku z wkładką i wygłaskałam Cichociemną. Dzika koteczka, istny tygrys szablastozębny dokonała życiowego wyboru i postanowiła zostać przyjacielem karmiącego człowieka. Kolejny raz okazało się, że zwierzę mądrzejsze jest od człowieka i od razu załapała, że karmienie jest sprzedażą wiązaną. Znaczy się w pakiecie z żarełkiem jest głaskanie. Jeszcze się czasem wzdrygnie, spojrzy z ukosa, ale dzikość jej topnieje odwrotnie (a może wprost, z fizyki zawsze kiepska byłam) proporcjonalnie do spadku temperatury. Im zimniej, tym spoleglejsza... im więcej w misce smakołyków, tym mniej zależy jej na nietykalności.
Powróciwszy do domu, spojrzałam na okno, w które zajrzało słoneczko. Zachciało mi się spoglądania! Bezlitosne słońce ukazało w całej krasie, esy floresy uczynione na szybach łapkami jaśnie państwa kociarstwa. Na jednej z szyb był dodatkowy wzorek, za którego powstanie był odpowiedzialny nosek mej Psicy. Rzuciłam okiem jeszcze raz, tak dla pewności...gdzieś tam na dnie mej nieszczęsnej duszy kołatała się nadzieja, że może to słoneczko figle jakoweś wyczynia, że to jakaś fatamrugana jest. Zerknęłam spod oka... przepadłam z kretesem! Okno jak nic nadawało się do mycia. Cóżem uczyniła losie nieszczęsny, żeś mnie tak pokarał. Mogłabym sobie haftować w spokoju, ewentualnie szydełkiem wydziergiwać kolejną serwetkę albo zgłębiać tajniki dekupażu... mogłabym... gdyby nie okno. Owszem zakradła się do mego umysłu myśl podstępna, by zlekceważyć odkrycie przed chwilą uczynione. Myśl owa kusiła, dręcząc mą duszę... Poczęłam się zastanawiać skąd we mnie te rozterki, skąd to duszy bolesne rozdarcie, gdzie źródło owej wielkiej niechęci do sprzątania oraz inszych porządków?
Widząc bezcelowość mych rozmyślań, postanowiłam przystąpić do działania. Zniosłam sprzęt, tudzież środki myjącoczyszcczącopolerujące i wziąwszy głębszy wdech, zabrałam się do roboty. Zaoszczędzę Wam tekstów jakie w trakcie tej czynności padały. Nie łudźmy się, do najbardziej cenzuralnych nie należały. Kto wie może nawet bywalcy budek z piwem mogliby się w tym momencie czegoś ode mnie nauczyć. Koniec końców okno zostało umyte i wypolerowane aż do bólu a we mnie zaczęło się kluć podejrzenie. Podejrzenie kluło się i kluło aż przybrało formę jednego słowa - l e n i s t w o. Wyszło mi na to, że ja najpoprościej w świecie leniwa jestem. Spanikowałam tak bardzo, że w rozpędzie zaprzeczania, umyłam jeszcze drugie okno oraz zmieniłam pościel. Nie wiadomo jak by się to skończyło, gdybym nie przypomniała sobie sentencji wyczytanej onegdaj na Danuśkowej pracy (
Anstahe ). Otóż stało tam jak byk napisane - t o n i e l e n i s t w o t o d y s f u n k c j a u k ł a d u m o t y w a c y j n e g o. Jako człowiek z dysfunkcją mogłam spokojnie zająć się mymi robótkami... ;)
Poniżej ujrzeć możecie okno, będące przyczyną mych rozterek, oczywiście już po myciu, przed do obfocania się zdecydowanie nie nadawało... Firaneczka własnoręcznie wydziergana
|
Kocyk na parapecie to posterunek mojej Psicy. Swoje lata ma i na gołym parapecie siadania odmawia ;) |
|
Oczywiście po umyciu okien zaczął padać deszcz, obracając w niwecz moje pucowanie ;) |
|
Oto Cichociemna w towarzystwie Pusia i Psicy. |
Małgosiu, ile ja bym dała, żeby rano móc zasiąść z kawką przed komputerem i poczytać najnowsze wiadomości w Zosieńkowym raju.. Ale pomarzyć dobra rzecz i na tym koniec, bo któż Zosieńkę ściągnie rano z wyrka? Nie ma takiej siły. Kiedy Zosieńka wstaje Danusia już ma pół dnia za sobą. Pięknie napisałaś i tak samo cudnie brzmi w pierwszej osobie jak w trzeciej, Jesteś wszechstronny narrator. Okienko śliczne, moje też pięknie proszą o umycie.
OdpowiedzUsuńDanusiu, dobrze, że mnie nikt rano nie widzi... bowiem widok ów wielce jest niepolityczny... wzrok błędny, myśli splątane i bunt w duszy narastający... ze wstać musiałam ;) Wena nadchodzi tak koło 19 - 20, swój szczyt osiągając między północą a drugą nad ranem ;))) Jednak pomysł się w mej łepetynie pewien zalągł, jeno sprawdzić muszę czy to wykonalne :)
UsuńSentencja ta to bardzo mądre słowa. Ale ze siebie o lenistwo mogłaś podejrzewać? A kto serwetkę wydziergał, zwierzątkami się zajął? Z tym lenistwem to jest tak, że robiłybyśmy tylko to, co robić bardzo lubimy, to też zapewne jakaś dysfunkcja.
OdpowiedzUsuńBuziaczki.:)
Te słowa odkryłam u Danusi (blog - Anstahe). No tak serwetka wydziergana, ale na meblach czasem pisać można... ;))) Faktycznie masz rację, to co lubię mogłabym robić od rana do nocy :))
UsuńBuźka!
Koty i pies razem, ale super!
OdpowiedzUsuńKociopsia lub psiokocia przyjaźń jest można by rzec dozgonna i dogłębna, tylko Cichociemna, która jest dzikim przybytkiem, który się sam przyplątał, nie za bardzo na początku mogła się z tym pogodzić... teraz już załapała, że to taki kocipies ;))
UsuńKochana, myślę że ta dysfunkcja coraz bardziej pogłębia się z wiekiem... ;)))
OdpowiedzUsuńMnie wiele rzeczy też już się nie chce robić w domu tak jak kiedyś. Poza tym moja praca wiesz jaka jest, także po przyjściu do domu nie chce mi się pracować "na dugą zmianę".Okna myję dopiero, jak nie jestem już w stanie rozróżnić, czy deszcz pada, czy nie...;)))
Ta firanka pasuje mi o wiele lepiej, niż ta poprzednia! Całość tworzy spójność. Nie Nie ma konkurencji między firankami a zasłonami. Sama też pewnie jesteś zadowolona (?) Każdy z nas musi czuć się dobrze we wnętrzu gdzie mieszka, jeden lubi wzorki, drugi woale, trzeci jeszcze co innego... Chociaż czasami można zaeksperymentować i wprowadzić kompletnie coś innego!
Patrzę na miny tego twojego zwierzyńca, niektóre dają naprawdę do myślenia...hihi!
Kot z ostatniego zdjęcia patrzy, tak jak na mnie kot mojej sąsiadki z góry, jak gnałam go z krzeseł odemnie z pawilonu. Oj, z tymi jej kotami to Ja miałam już prześcia...hehe!
Taka firanka mi się marzyła od początku, ale... robiłam ją na raty, dokupując nici, kiedy miałam wolne środki finansowe.
UsuńCo do tej dysfunkcji to też zauważam pogłębianie się jej z wiekiem, o boszszszszsee jak mnie od sprzątania odrzuca! Co do okien wychodzę z podobnego założenia, ale tym razem te nieszczęsne okna bardziej przypominały obrazy Picassa niż szyby :( i mus było się do nich dobrać...
Jeśli piszesz o tym kocie białawym, to powiem Ci szczerze, że to najbardziej pokojowo nastawiony kot jakiego widziałam w życiu, taki ciapuś, ciepłe kluski ;) Zaś obok niego siedzi właśnie Cichociemna i to jest tygrysica prawdziwa ;) co mnie użarła w palec.
Ja to w sumie tradycjonalistka jestem, ale od czasu do czasu eksperyment dobrze człowiekowi robi :)))
Okno czyściutkie w piękne firaneczki przystrojone. Ja też wolę robić coś kreatywnego niż zwykłe pucowanie, ale co robić jak mus to mus. Zwierzaki słodkie zwłaszcza Psica. Serdecznie pozdrawiam :)))
OdpowiedzUsuńPsica to moje ukochane psie dziecko. Razem jemy, razem śpimy, wszędzie jesteśmy razem, tylko na zakupy jadę bez niej i wtedy czeka na oknie aż wrócę... nie je, nie pije, czeka aż wrócę... To już psia staruszka i nie wiem co zrobię jak jej kiedyś zabraknie...Na szczęście na razie jest w dobrej formie :))
UsuńAleż cudne to Twoje okienko, jak w domku z bajki! Firaneczka cudowna, uwielbiam szydełkowe firanki. Moja mama szydełkowała, firanki, narzuty, obrusy - ja nie umiem się przekonać do szydełkowania. Nie wychodzi mi i zniechęca mnie to. A takich robionych firanek to zawsze okrutnie zazdroszczę! Zwierzyniec masz uroczy :) I wiesz, mamy wiele wspólnych cech: ja też nie znoszę sprzątania, bo to marnotrawienie czasu, który można przecież przeznaczyć na przyjemniejsze czynności :) Na myśl o myciu okien opadają mi ręce, nogi... wszystko mi opada :) Ogólnie rzecz biorąc to sprzątanie to taka robota głupiego - w kółko się sprząta, i w kółko się brudzi i kurzy na nowo. Jesteśmy jak ten Syzyf, co pchał i pchał ten głaz pod górę...
UsuńLubię mieć posprzątane, ale nie lubię sprzątać - istne rozdwojenie jaźni. Prawda jest taka, że najczęściej mam nieposprzątane ;) Ileż zdjęć odpadło, bo dopiero oglądając je w komputerze, widziałam kurz, pajęczyny oraz artystyczny nieład ;) Mam dokładnie takie samo odczucie - po prostu robota głupiego. Od czasu do czasu sprzątam, no wiesz - nie chcem ale muszem ;) A jak dochodzę do "ściany" to Ślubny bierze się za pomoc i razem jakoś idzie :)
UsuńMarzą mi się takie duże firanki, ale powstrzymuje mnie koszt zakupu nici. Z szydełkiem i drutami jestem za pan brat od dzieciństwa, haft przez lata traktowałam po macoszemu, by kilka lat temu odkryc go na nowo i zakochać się w nim :)) Teraz próbuję dekupażu. Powiem tak nie ma lekko ;) ale wciąż próbuję na nowo. Zachwycam się też papierową wikliną, ale zniechęca mnie jak na razie zwijanie tych rurek.
Zachwyciła mnie ta rozeta w oknie i przyjaźń między kotkami a pieskiem.
OdpowiedzUsuńSentencje zapamiętam..., może się przydać ;)
Moja Psica uwielbia wszystkie kudłate stworzenia i każdego nowego lokatora traktuje entuzjastycznie. Trochę im matkuje, trochę "wypasa", wszystkie je stara się oswoić :))
UsuńSentencja jest genialna i naprawdę godna zapamiętania ;)))
Danuś zachęcała to i jestem. No i wpadłam jak ta śliwka ... po prostu twoje pióro to jest to co lubię... do tego kompletnie zawładnęło mną to okno ... i to nie z powodu umycia sie onego... ale te firaneczki i insze ozdoby własnołapnie wykonane!!!
OdpowiedzUsuńOj musiałabyś widzieć moją dysfunkcję ( zdecydowanie wolę to Danusine określenie od tego drugiego ) nawet okienek takich nie mam :( coby humor poprawiać sobie. Nie mam ani tak pięknych ani tak czystych niestety... oj muszę je umyć to może i dysfunkcja minie... jak sądzisz?
Może ona od tych okien się bierze?
Danusia sprawiła mi wielką niespodziankę i ogomną przyjemność swoim wpisem. Wygląda na to, że skromność odchodzi w siną dal a przede mną era samouwielbienia ;) A co do okienek to trzeba szczerze się przyznać, że one takie czyste, to są ze dwa razy w roku... nooo jak rok wyjatkowy, albo przestępny to ze trzy razy ;)
UsuńDysfunkcja nie przechodzi bo je dożywotnia, ten typ tak ma i szlus! ;)) Ja myślę (czasem mi się zdarza, ale nie za często - znaczy się myśleć zdarza mi się nie za często), że dobrze jest jak jest, w końcu grubość warstwy kurzu, lub jej brak nie jest miarą człowieczeństwa...
Witam i ściskam! :)
P.S. Wiadomość z ostatniej chwili! Okna juz nie są czyste, deszcz pada... i bylo mi się mordować?
Okienko po prostu zaparlo mi dech. Te ubranka dla okienka-znaczy. Co Ty Zosienko, o jakims lenistwie..
OdpowiedzUsuńFajna ta ogrodkowa menazeria)
Ogrodowa menażeria jest w dechę ;)) i moc z nią rozrywki... ;)
UsuńCieszę się, że okienkowe ubranka spodobały Ci się :)))
Kiedy Kasieńko ja naprawdę jestem leniwa, jeno wybiórczo ;)))
Buźka!
Okno wygląda wspaniale, ale pozwolę sobie zauważyć, że raczej z powodu pięknej dekoracji, a nie mycia, bo kto by się przyjmował brudnymi szybami (no przecież nie ja:), ale to dobrze, ze znalazłaś w sobie siłę na porządki, bo jeśli czułaś ich potrzebę to cóż na to poradzić? Dobrze tylko, że w porę się uporałaś z tą chęcią do takiej nudnej pracy i wzięłaś się za przyjemniejsze robótki :)
OdpowiedzUsuńEtykietka lenia mnie przeraziła, wspomniał mi się wierszyk - na kanapie siedzi leń, nic nie robi cały dzień...;) Ani potrzeby, ani tym bardziej radości w pucownaiu znaleźć nie umiem... Jednak co jakiś czas zalewa mą duszę ogromny wyrzut sumienia i wtedy rzutem na taśmę załatwiam sprawę ;))
UsuńZdecydowanie bardziej wolę zajmować się robótkami, jeszcze bardziej wolę pisać posty a najbardziej lubię odpowiadać na komentarze :-D
W socjalizmie w blokach okna się myło obowiązkowo 2 razy w roku i dziękuję bardzo. Nie było częstszej potrzeby bo następny blok stał niedaleczko i przez brudniejsze mniej się rzucał w oczy :) Teraz, gdy za oknami mam własny ogródek, myję SZYBY częściej, by bez przeszkód podziwiać roślinność. Mam jedno takie wredne okno, przez które wpadające latem i jesienią słońce ukazuje kurz tam, gdzie go nie powinno być bezwzględnie czy mnie dopada dysfunkcja układu motywującego czy nie.
OdpowiedzUsuńZazdroszczę, że cichociemna i domowa siedzą bok w bok. Moja czarna kociczka, gdy karmiłam obcą kotkę , z zemsty obsikiwała mi wnętrze. Domu oczywiście. Anuśka
Mam jeszcze jedną kocicę, czarną jak smoła, powiedzmy sobie szczerze, ona już do tych tolerancyjnych nie należy ;) Wszystkie koty i te domowe, i te wioskowe, które pojawiają się na podwórku szukając strawy, wiedzą, że tu jest hierarchia ;) Najpierw je Pafnuca a potem reszta. najwyraźniej ściga je wszystkie wystarczająco mocno, by łączyły się we wspólnej niedoli ;)
UsuńWspaniałe zdjęcia :-) Pięknie wygląda Twoje okno - zachwycające szydełkowe ozdoby.
OdpowiedzUsuńMycie okien... no tak i ja powinnam...
Pozdrawiam serdecznie.
Człowiek tyle rzeczy powinien, że czasem brak czasu na to co by chciał...
UsuńMiło mi, że podobają Ci się moje dziergadełka :))
Pozdrawiam gorąco!
Jak zwykle u Ciebie błogość na mnie spłynęła w czasie lekturki, oczy cudnościami napasłam, a i odpowiedź się znalazła na me pytania odśrodkowe....dysfunkyję układu mam jako żywo. Do wszystkiego ;)
OdpowiedzUsuńJa też mam do wszystkiego, oprócz mych przeróżnych robótek... ;)))
UsuńCieszę się jako żywo, że moja pisaninopstrykanina radość Ci sprawiła :)
Trzymaj się ciepło, bedzie dobrze!
Okno pięknie udekorowane i takie czysciutkie....a zwierzaczki rozkoszne! moje kociaki ciągle brudzą parapety i szyby...a ja ciągle sprzątam i się wk.....:)
OdpowiedzUsuńJa się już na nie wkurzam, godzę się z tym co nieuniknione ;)
UsuńKto ma pszczoły ten ma miód, kto ma koty... ten ma brudne okna ;)))
W pierwszym odruchu współczucia chciałam Ci poradzić, żebyś okno zamurowała i będziesz miała spokój po wsze czasy, ale zobaczyłam potem to okno i... zostaw Ty je, zostaw. Jest fajne z tymi firankami "domowej"roboty.
OdpowiedzUsuńNo patrz, a mnie zamurowanie nie wpadlo do głowy! W pierwszej chwili pomysł wydał mi się przedni, ale... no właśnie gdzie ja bym wieszała zasłonki, firanki i resztę dyrdymałków?
UsuńTo niech juz lepiej zostanie, jak słońce nie swieci, to tak mocno nie widać, że brudne jest przez większą cząść roku ;)))
Przebudzenie miałaś fatalne Zosiu, uważam, że piłowanie drzewa na osiedlu mieszkalnym powinno być zabronione, od tego są tartaki. Jesteś bardzo pracowitą osobą, skoro pomimo utrudnień okna wypucowałaś. Firaneczka i zawieszka piękne ! Twoje zwierzątka wygrzewały się w słońcu, a u nas dzisiaj cały dzień padało. Pozdrowionka.
OdpowiedzUsuńJa mieszkam na wiosce, gdzie diabel mówi dobranoc i dźwięk piły do rzadkosci tu nie należy ;) Słoneczko wyszło jedynie po to by mi ukazać w całej krasie esy floresy okienne. Na ostatnim zdjęciu widać mokre szyby, nawet się nie zdziwiłam jak zaczęło kapać. Po umyciu okien zawsze pada deszcz... ;)))
UsuńBuźka!
Zachwycajace to okno - podziwiam mocno!
OdpowiedzUsuńZ ust Twoich komplement cieszy mnie podwójnie :-D
UsuńNapisałaś Zosienko coś, co mi bardzo do gustu przypadło: "w końcu grubość warstwy kurzu, lub jej brak nie jest miarą człowieczeństwa..." I tego sietrzymajmy. Czasem i ja miewam kompleksy, co do mego bałaganiarstwa i braku wymuskania wnętrz a wówczas, jesli siły i czas pozwalają, łapię sie za mopy, szmaty, szczotki i ściery, ale ...I tuż po fakcie jestem z siebie zadowolona, bo dowartościowana, ale mój nieprzejednany kręgosłup tak mocno błaga o litośc i odpoczynek, że coraz rzedziej dogadzam swemu ego wytężonym sprzątaniem. Ot, machnę ścierką tu, zamiotę tam i szlus. W koncu dom to nie muzeum. Czasem, tak jak Ty z męzem, bierzemy siez moim C. za wspólne porządki. Wtedy idzie szybciej, ale muszę wówczas znosić szum odkurzacza a nie cierpie tego potwora!
OdpowiedzUsuńA Twoje cudne okienko wyglada jak ze skansenu, w którym miałam okazje byc w lipcu tego roku. Oj, piekności!
Fajne masz zwierzaki! Najfajniesza jest Psica, że taka kotom przyjazna i Tobie wierna!
Uściski zasyłam i uśmiech w podziękowaniu za ciepło-Zosienkową, pogodną opowieść z życia wziętą!***
Oleńko u mnie przebiega to dokładnie tak samo ;)
UsuńSprawiasz mi ogromną przyjemność porównując moje okno do tego ze skansenu :)) Pamiętam zdjęcia jakie zamieściłaś na blogu i jak bardzo atmosfera tego miejsca mnie pociągała... :)
Psica jest cudna, nawet czasem ją tak nazywam - Cudek a ona doskonale rozumie, że to jej kolejny przydomek ;) Kociska są fajne, ale urwipłocie i powsinogi ;)
Oleńko u mnie w końcu pada... z deszczu się cieszę, ale tak wczesny chłód mnie przeraża. Mogłaby jeszcze wrócić do nas zlota jesień z babim latem...
Ściskam Cię mocno i buziaki zasyłam! ****