Zosieńka stojąc w aptecznej kolejce, rozmyślała nad nieuchronnością jesiennych przeziębień. Jakkolwiek by się nie zabezpieczała i tak co roku, w miesiącu zwanym przez nią pieszczotliwie liściopadem, jakowaś infekcja wirusowa ją dopadała. Jednakowoż Zosieńka się nie poddawała i zakupu żadnych środków farmaceutycznych w związku z tym nie przewidywała. W aptece stała za węglem, którego brak w domowej apteczce odkryła, w związku z niedyspozycją żołądkowojelitową Psicy. Lisia wprawdzie wróciła już do zdrowia bez pomocy jakichkolwiek leków, jeno ufając swej atawistycznej naturze, która podpowiedziała jej, że głodówka w takiej sytuacji, będzie najlepszym wyjściem, ale Zosieńka raz odkrywszy, że wyżej wspomnianego węgla w domowej apteczce nie posiada, nie mogła nijak spokoju zaznać. Zakupiwszy upragniony specyfik, udała się wraz ze Ślubnym na zakupy. Należałoby wspomnieć, że Zosieńka fanem zakupów, zwłaszcza spożywczych zdecydowanie nie była. Wchodziła do marketów z pragnieniem jak najszybszego ich opuszczenia. Przebiegała alejki ze wzrokiem utkwionym w kartkę, na której w domu sporządzała listę produktów niezbędnych do przeżycia. Zapłaciwszy w kasie za towar zgromadzony w koszyku, z westchnieniem ulgi i radosnym spojrzeniem opuszczała bez żalu marketowe progi. Po przebyciu owej drogi krzyżowej, następował punkt kulminacyjny , którego Zosieńka oczekiwała niczym kania dżdżu.
Byłaż to wizyta w pasmanterii a następnie w sklepach KiK i innych pepcopodobnych... W pasmanterii Zosieńka nabyła kawałeczek materiału gwiazdkowego, meter wstążeczki, której nijak się oprzeć nie mogła, z zaciśniętymi piąstkami minęła regały z kolorowymi kordonkami i udało się jej wyjść, mimo iż dusza jej wyła i łomotała pięściami z żalu. Jednak Zosieńka pomna, iż opalu jej starczy w najlepszym razie do polowy zimy, musiała pozostać nieczuła na żałosne jęki i skowytania własnej jakby nie było duszyczki. W Kik-u Zosieńka nabyła paczkę serwetek cudnej urody i zadowolona, udała się wraz ze Ślubnym do wyjścia.
Nagle wydała z siebie cichy acz donośny pisk. Ślubny chwycił się za serce i z wyrzutem spojrzał na swą ponoć lepszą połowę, wlepiającą ślipia w jeden punkt. Dyskretnie rozejrzawszy się wokół siebie, sprawdził jakież to wrażenie uczyniła jego małżonka swym niespodziewanym odgłosem na pozostałych klientach sklepu. Z ulgą skonstatował, że sklep był zdecydowanie wielkopowierzchniowy a klienci skupieni na własnych zakupach. Zosieńka nieporuszona tkwiła w niemym zachwycie. Orzechowymi oczętami wpatrywała się na cudeńka, wiszące nieopodal wyjścia na stojaku sklepowym. I tkwiłaby tam nasza Zosieńka niczym żona Lota, zamieniona w słup soli, gdyby nie jej własny organizm, który zdecydowanie dopomniał się o następną porcję tlenu. Zosieńka zrobiła głęboki wdech i z rozpaczą spojrzała na serwetki, które wciąż jeszcze czule przytulała do swej piersi. W jej główce okolonej płowym warkoczem trwała wojna. "Obowiązkowa Zosieńka" nakazywała natychmiastowe opuszczenie pomieszczenia sklepowego... ta druga Zosieńka, która za nic miała dyscyplinę podpowiadała zupełnie coś przeciwnego... W wyniku toczącej się wewnętrznej bitwy, Zosieńka ponownie zastygła w bezruchu. Zdało się Zosieńce, że wieki mijają niepostrzeżenie, ale byłyż to jeno sekundy. W końcu Zosieńka porzuciwszy decyzję o wyjściu, ruszyła w kierunku prowadzącym ją ku upragnionym towarom. Ślubny westchnął i posłusznie podreptał za swą życiową towarzyszką, wiedząc iż teraz nic jej nie zatrzyma. Zosieńka już była przy stojaku, już oglądała, cmokając i wydając z siebie kolejne okrzyki zachwytu. Spojrzała na cenę i uśmiech znikł z jej twarzy niczym zdmuchnięta świeczka. Ślubny widząc malujący się na jej twarzy smutek pomieszany z rozterką, ściągnął ze stojaczka dwie płachty gwiazdkowych nalepek i pociągnął do kasy rozanieloną Zosieńkę, niemogącą uwierzyć we własne szczęście. Ślubny patrząc na wielce ukontentowaną połowicę, tulącą do swej piersi pozyskane skarby, pomyślał, że i tak ma wiele szczęścia, że Zosieńka nie pożąda futra z norek czy też innych diamentów... ;))
Co byśta nie pomyśleli, że robótkowo całkiem odłogiem się poniewieram, słów kilka gwoli wyjaśnienia. Robótkowo praca wre na całego, ale w kierunku czysto prezentowym a jako, że osoby mające być obdarowane, na blog pewnikiem zaglądają, musiałam zejść do podziemia robótkowego ;))) Jednak światełko już w tunelu widać i za czas niedługi relacje robótkowe powrócą ;))) Poniżej mroczny przedmiot pożądania w kiku ujrzany i dzięki Ślubnemu zakupiony ;))
Zosieńko, jak ja kocham twoje opowiastki. To jest coś cudownego i masz we mnie fankę na zawsze.Wracaj do zdrowia i utul mocno pieska. A Ślubny to fajny facet.
OdpowiedzUsuńZdrowie rzecz ulotna, wszak to tylko okres przejściowy między jedną chorobą a drugą... ;) jak mnie to kiedyś uświadomił lekarz ;)
UsuńŚlubny fajny jest, ale mu nie powiem o pochwałach co by mu czasami do głowy woda sodowa nie uderzyła ;)))
Wirusówkom wszelkim mówimy zdecydowane nie. Ach, te markety, dobra ta Twoja połowa, że pomogła ci decyzję podjąć. Swoją drogą, nalepki bardzo urokliwe, bo świąteczne, czas pomyśleć o prezentach.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam.:)
Znaczy się amok świąteczny nie tylko mnie zaczyna opanowywać ;))) A wirusom i wszelakiej maści bakteriom mówimy zdecydowane nie!
UsuńTaki Ślubny to skarb. Masz szczęście Zosieńko :)
OdpowiedzUsuńSkarb ideałem nie jest, ułomności charakteru posiada, ale dzięki temu ja też mogę mieć swoje wady ;)))
UsuńFilm odtworzony w mojej głowie Zosine rozterki w KIKu wzruszył mnie i rozradował. Dobrze mają z nami mężowie, że nie chcemy futer ni diamentów, dla mnie metr materiału w drobny wzorek cenniejszy niźli złoto. U mnie sklepu z tkaninami nie ma, więc w dużym mieście mam ogromne rozterki. Zdrówka życzę. : )
OdpowiedzUsuńStety - niestety Zosieńka posiada dostęp do pasmanterii, w której jest wszystko! Tkaniny różniste, włóczki, kordonki we wszystkich możliwych i niemożliwych barwach, tasiemki, wstążki... i jedyne czego brakuje to środków na zosieńkowoślubnym koncie bankowym... :(
UsuńZosiu kochana, jak do Ciebie zaglądam, to zrywam boki ze śmiechu! Pomijając temat i rozważania bliskie wszystkim nawiedzonym rękodzielniczkom, to Twój sposób pisania jest kapitalny. Zapachniało starą, dobrą Chmielewską. Zawsze poprawia humor. :)
OdpowiedzUsuńA co do zakupów i małżonków naszych szanownych, to mają szczęście, dużo łatwiej i taniej sprawić nam radość. Mnie np. ostatnio uszczęśliwiła stara walizka przytargana ze śmietnika. No proszę, nic nie wydał, a nagrodę dostał :) :) :) Pozdrawiam, kochana. :) Nie choruj. :)
Co tu dużo ukrywać, Zosieńka się na Chmielewskiej i Samozwaniec wychowała, że o Powtórce z rozrywki nie wspomnę... ;)) Jednak ma się ino za marną naśladowczynię...
UsuńMój Ślubny pomny mych dziwnych gustów, zawsze badawczym okiem spogląda na to co ludzie wyrzucają... a potrafią wyrzucać istne skarby!
Pozdrawiam gorąco jednocześnie obietnicę składając, iż choróbskom nijakim się nie dam! :)))
Mnie też można tak łatwo uszczęśliwić :)
OdpowiedzUsuńPrawda to jednak, że człekowi do szczęścia niewiele potrzeba! :))
UsuńMam bardzo podobne naklejki na okna! I nawet w tej samej kolorystyce! hihi! ;) Kupiłam kiedyś w DM, Kika mam w mieście, jednak rzadko tam zaglądam, bo za dużo tam zostawiałam na duperele, mojego Najdroższego głowa już do tej mojej słabości do utrzymania pieniącha bolała...
OdpowiedzUsuńKochana, posta Twojego przeczytałam duszkiem. Kurde, ten Twój Slubny, toż to Skarb kobieto! Trafił Ci się, jak ślepej kurze ziarno... ;))))
Żem kura domowa to wiadomo nie od dziś, ale żeby zaraz ślepa?! ;))))
UsuńMnie się też wydaje, że nie powinnam do pewnych sklepów wchodzić... zachciało mi się ćwiczyć silną wolę ;)) Jak już myślałam, że mi się udało i wyjdę tylko z serwetkami... to zobaczyłam nalepki... i kotlet czyli klops! ;)
Skarb kochana moja, swoje za uszami ma ;) ale po tylu latach wspólnego żywota, człowiek zaczyna się godzić ze słabymi stronami drugiej połowy... ja z jego, on z moimi... i tak jakoś leci to życie! :)))
Buźka!
Nalepki cudne, ale na szczęście kupować takowych nie musze, bo niech no tylko mrozem po mgle ścisnie to zaraz mam na szybach podobne obrazeczki (jakaż to oszczędnosc na kasie!). Co nie znaczy, ze za mrozem tęsknię, ale jak juz jest, to niech przynajmniej ozdabia i zachwyca.Jeszcze chwila i tak pewnie będzie. Ale lepiej żeby nie było, bo opał oszczędzać trzeba - psia kostka!
OdpowiedzUsuńCieszę się, ze działasz na niwie twóczej i sie choróbsku nie dajesz. Madzia Samozwaniec wyłazi z Ciebie wszystkimi porami - A w ogóle on, ten "samozwaniec" w nas jest lekiem na całe zło!
Brawo Zosieńko kochana - masz naprawdę świetny styl pisania!:-))***
U mnie mróz malował okna baaardzo dawno temu... było wtedy chyba z -20 ;)
Usuńprzeto musiałam się zaopatrzyć w jakiś erzac ;)
Działanie najlepszym lekarstwem jest na wszystko!
A co do Samozwaniec, to fakt wyłazi,,, wyłazi niczym słoma z butów ;))
Ściskam Cię mocno i buziaki zasyłam! :))***
:)
OdpowiedzUsuńTeż mam teraz szlaban na wszelkie robótkowe zakupy. Trzeba dach wymienić, a kasy ani dudu. Zakupy robię li wyłącznie żywnościowe, a wszelkie stoiska z innymi rzeczami omijam łukiem. Ci sprzedawcy to jacyś sadyści, specjalnie teraz najlepsze artykuły wyciągają, a kuszą, a mamią...
OdpowiedzUsuńWłaśnie skończyłam "okres przejściowy" i chyba zapalanie oskrzeli mnie dopada. Ratuję się majerankiem z miodem i jakimś syropem. Na razie.
Twoja druga połówka jest mądrym mężczyzną. Wie jak sobie spokój zapewnić:)
Ano właśnie szlaban... a tu okres przedświąteczny się zaczyna... no nie ma lekko! Jednak nikt nie mówił, że nie będzie ciężko!
UsuńŚlubny jak widać lekcję życiową wyciągnął i wie jak zatkać Zosieńce gębę ;)))
Cierpliwy jest Twój małżonek, ale i on ma szczęście, skoro żonę może uszczęśliwić kalkomonią. Okno faktycznie będzie udekorowane pięknie i nastrojowo. Moi faceci tylko zakupy żywnościowe robią, do innych trzeba ich zmuszać i najchętniej nie wychodzą z samochodu, aż sama się z nimi uporam. Pozdrowionka.
OdpowiedzUsuńPowiem tak ja na zakupy robótkowe wolę sama chodzić, dowoli mogę się zawieszać nad kłębkiem kordonka czy kawałkiem wstążki... Ślubny jako rasowy facet oczekuje szybkich decyzji, a to czasem jest niemożliwe! ;)))
UsuńPozdrówko!
Zosia.... jesteś Szczęściarą! Zazdroszczę talentu do pisania! No cóż- czekam najakąś powieść Twojego autorstwa:)
OdpowiedzUsuńUściski serdeczne.
Po pierwsze dzięki :) po drugie na ta powieść ja też czekam... jak na razie cisza, ale nadziei nie tracę ;))
UsuńŚciskam!
Och, jak ja znam te rozterki i wieczna walka z tą drugą ,która we mnie siedzi. życzę owocnej pracy w "podziemiu robótkowym". Czekam na owoce tych "kamuflaży".Pozdrawiam ciepło Ciebie i Ślubnego. Z niecierpliwością oczekuję następnej opowieści.
OdpowiedzUsuńJak się już wyrobię na pewno wszystkim się pochwalę... żebym tylko nie zapomniała cyknąć fotek! ;)))
UsuńZosiu...ja kiedyś padnę trupem przy lekturze Twych postów, jeszcze tylko nie wiem czy ze śmiechu, czy też ze wzruszenia ;) Piękne naklejki, powinnaś być dumna ze swego Ślubnego :)
OdpowiedzUsuńNo co Ty! Nie padaj... jak padniesz to kto to będzie czytał?!
UsuńI powiedz, że nie posiadasz szczęścia! Twój ślubny go reprezentuje w całości! Ty tylko spojrzysz na obiekt pożądania i co?....masz natychmiast.Cudne te Twoje opowiastki :)
OdpowiedzUsuńMam wrażenie, że obawiał się przedłużającego się stanu mego zawieszenia... a pora obiadu zbliżała się wielkimi krokami... ;)))
UsuńPożycz ślubnego na zakupy:)))))))))
OdpowiedzUsuńNic z tego, własność prywatna ;)))
UsuńOj widzę, że nie jedna zazdrości takiego męża:)) Strzeż go pilnie Zosiu:)!! naklejki sliczne, a jak już wyjdziesz z podziemi koniecznie pokaż co tam tworzyłaś! Pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuńJa mam ostatnio szlaban na zakupy (za dużo już tych wszystkich włóczek, kordonków, serwetek, pędzli itd.). No ale to nie moja wina, że jak pojechałam z moim M. na zakupy budowlane, to akurat na półce stała złota farba w sprayu. I wtedy przydarzyło mi się to samo, co Zosi. Była walka, była konsternacja, (prawie) był płacz i zgrzytanie zębów. Ale teraz, co jakiś czas, z uśmiechem patrzę na farbę stojącą na półce ;) Fajne naklejki! Przesyłam głaski dla Psicy :)
OdpowiedzUsuńkochany ten Twój mąż, a mój to też się dziwi, że o takich małych, błahych rzeczach marzę i cieszę się jak dziecko, kiedy już je mam w swoim posiadaniu.
OdpowiedzUsuńserdecznie pozdrawiam
lena
Zosiu, tak piszesz, ze jakbym tam byla:)))
OdpowiedzUsuńno i wyłazi cała babska natura, nie kupiła jednego ..bo przeca sobie przyobiecała..to kupiła co innego...
OdpowiedzUsuńi tym sposobem równowaga w naturze zachowana ;-D