piątek, 29 listopada 2013

Książki czyli lekarstwo na ciekawość

Dzieckiem byłam grzecznym nad wyraz, wręcz aż do obrzydliwości. Nie brudziłam się - wyjątkiem była piaskownica, ale nawet tam działalność polegająca na tytłaniu się, ograniczała się tylko do rąk. Powrót  z piaskownicy niósł ze sobą widok przekomiczny, bowiem najpierw szły ręce - wyciągnięte na całą długość przed siebie - a potem dopiero ja, żeby przypadkiem nie pobrudzić się sama od siebie. Krok za mną szła mama. Uzyskany w ten sposób dystans, w razie czego mógł dać szansę, na  próbę wyparcia się dziwnego potomka. Nie broiłam, bawiąc się cichutko w swoim kąciku zgodnie z zasadą, że dzieci nie powinno być słychać. Polecenia rodziców wcielałam w życie w oka mgnieniu, oprócz jednego wypadku, kiedy to wbrew zakazowi, rozradowana wgalopowałam w pełnym pędzie na dość ruchliwą ulicę (ruchliwą oczywiście w standarcie lat 60-tych), skarcona surowo, zapamiętałam to na całe życie. Do dziś zanim przejdę przez ulicę wykonuję karkołomny taniec szalonej szyji by dokładnie sprawdzić status pojazdów poruszających się po niej. Najwyższą karą dla mnie było zmarszczenie brwi przez rodzica. Ujrzawszy taki sygnał zalewałam się łzami, gotowa przepraszać w nieskończoność. I gdyby wtedy organizowano konkurs na super dziecko roku, pewnie mogłabym go wygrać w cuglach przed innymi.
  Jednak cudów nie ma oprócz tych wzorcowych cech, miałam też i wady, a właściwie jedną wadę i to ogromną... byłam ciekawa. Ciekawa wszystkiego. Dlaczego niebo jest niebieskie, dlaczego ptaki latają a ryby nie... Wyobraźcie sobie tysiące takich pytań padających z szybkością karabinu maszynowego. Dzień po dniu, miesiąc po miesiącu... Rodzice wspominając tamte czasy, twierdzili że zasypiałam w pół słowa. Nader kłopotliwe musiało to być dla mej rodzicielki, która jak by nie było spędzała ze mną całe dnie i utrudzona tym czuła się wielce. Szczęściem dla niej, przeogromnie od urodzenia spać lubiłam i w tej części doby moja uciążliwość spadała do zera. Kto wie, może właśnie temu zawdzięczam moje przetrwanie. Ojciec mój, jako głowa domu niósł na swych barkach ciężar utrzymania rodziny. Z racji tego zmuszony był do przebywania poza domem przez wiele godzin, być może dlatego z większym humorem wspominał moje wczesne dzieciństwo a i później cierpliwość do mnie posiadał jakby większą. Jednak moja mama była skazana na całodzienne towarzystwo małej ciekawskiej gaduły.   Rada na to była tylko jedna. Będąc dzieckiem wychowywanym według zasad przedwojennych, jedną z pierwszych rzeczy jakich się nauczyłam był zwyczaj nie przerywania innym, zwłaszcza starszym. Moja mama idąc tym tropem zrozumiała szybko, że wystarczy do mnie mówić aby zamknąć mi usteczka. I mówiła a właściwie czytała w każdej wolnej chwili.
Uwielbiałam wszelakie baśnie, klechdy i legendy. Jedną z moich ulubionych książek tego okresu były " "Przygody Sindbada Żeglarza" Leśmiana.
  I tak by pewnie czytała aż do rozpoczęcia mojej edukacji czyli siódmego roku życia gdyby do mych rąk nie trafiła pewna książeczka pt. "Tytus, Romek i Atomek" . Zachwyt mój nie miał granic. Jednak rodzicielka moja stanowczo odmówiła czytania komiksu, najwyraźniej nie doceniając uroku małych książeczek. Byłam zdruzgotana, miałam w rękach fascynującą mnie lekturę i nie mogłam poznać jej treści. Na moje prośby odpowiadała niezmiennie, jak chcesz to się naucz czytać sama. Wiśta wio, łatwo powiedzieć ale jak to zrobić. Zasięgnąwszy języka dowiedziałam się, że nauka czytania odbywa się w szkołach. Mnie jednak do wieku poborowego brakowało jeszcze całych dwóch lat. Mając lat pięć byłam zdania, że jest to czas wystarczająco długi aby epoka lodowcowa zdążyła nadejść i ustąpić czyli niewyobrażalnie długi. Takoż tę opcję odrzuciłam i postanowiłam wziąć sprawę we własne ręce. Nauka czytania odbywała się z braku elementarza na gazetach. Nagłówki były duże i czytelne a prasy różnorakiej w domu nie brakowało. Zaoszczędzę wam szczegółowych opisów jak owa nauka postępowała, najważniejsze że  w jej efekcie w wieku lat pięciu zostałam dumną posiadaczką umiejętności samodzielnego czytania. W końcu mogłam pożerać książki swobodnie według własnego uznania.
   Nowa era mojego życia została przypieczętowana pierwszą wizytą w bibliotece. Zapisano mnie uroczyście do owego przybytku i Sezam został otwarty... Była to maleńka filia ale mnie wtedy wydawała się ogromna. Uwielbiałam snuć się między regałami i zaglądać do kolejnych książek zanim się zdecydowałam, które z nich zostaną tym razem wybrane i pochłonięte jednym tchem.Od tego momentu moja mama mogła odetchnąć. Zaprzyjaźniłam się z Panią Bibliotekarką dzięki czemu spędzałam tam wiele godzin a zapach biblioteki, tego kurzu zalegającego na książkach, do dziś jest dla mnie najcudowniejszym aromatem.

Biblioteka to przybytek na ścieżaj otwarty, zapraszający każdego w swe progi.
Wejdź gościu i stań się przyjacielem.
Jan Wiktor

Nowa gwiazdka, też robiona na okrągło.

Moje ukochane książki z dzieciństwa, są starsze ode mnie.

Czarno-białe ilustracje dodawały im uroku.


Oglądałam je tak często, że w końcu znałam każdy szczegół tej ryciny, takoż innych :)))


Ukochany Pan Kleks, ileż łez wylałam w poduszkę z żalu,
 że nie będąc chłopcem nigdy nie będę mogła wstąpić do tej fantastycznej akademii ;))))


Tak naprawiałam ją 40 lat temu.



Klasyka. Moje ukochane wydanie ...

... z cudownymi  rycinami ...

...i  przepięknymi ilustracjami.

Lubiłam spać, więc tą oglądałam bardzo często.





24 komentarze:

  1. Kobieto, lejesz miód na moje serce. Podpis: bibliotekarka.:)
    P.S. Mam to samo wydanie "Baśni". I też nauczyłam się czytać w wieku 5 lat - ale pamiętam jedynie dwie rzeczy: że dostałam elementarz Falskiego, a następna rzecz, że już umiem czytać.:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pójdź w me objęcia, kochana moja!
      Ja zostałam obdarzona świetną pamięcią.
      Jak wszystko w życiu ma to dobre i złe strony :))) Czasem pewne rzeczy chciałoby się zapomnieć, a tu nic z tego, tkwią nadal we mnie i to ze wszystkimi szczegółami.
      Ściskam i całuję!

      Usuń
  2. Haha, i ja mam to samo wydanie Baśni i w podobnym stanie. To chyba najlepsze wydanie z dotychczasowych. Piękne ilustracje. Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Stan inny nie może być ;)))) Książka owa mocno używana była :)
      Zgadzam się z Tobą, że jak na razie lepszego wydania nie było, każda ilustracja to małe arcydzieło!
      Pozdrawiam serdecznie!

      Usuń
  3. Kiedy patrzę na pokazane przez Ciebie ilustracje nie czytajac wiem, że to Jan Marcin Szancer.Wszystkie pozyzje sygnowane jego kreską czytało sie wielokroć.Autor i rysownik zawsze stanowili wykwintny duet.
    Też do dzis mam to wydanie Basni.....

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Widzę, że fanklub Szancera bez trudu można by było stworzyć:))))
      Z tą książką trudno się rozstać...

      Usuń
  4. Wiedziałam, że jesteś pokrewną duszą. Ja też od dziecka uwielbiałam czytać, przepadałam za komiksami Papcia Chmiela, a Baśnie Andersena z ilustracjami Maricna Szancera do dziś wspominam z nostalgią. Niestety nie mam własnego egzemplarza i próbuję upolować na allegro, ale cena mnie troszkę odstraszyła.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Okazuje się, że swój swego nawet w internecie szybko pozna :)))))
      Papciowi jak widać zawdzięczam samodzielną naukę czytania :)
      A znasz komiksy - "Kajko i Kokosz" i "Jonka, Jonek i Kleks"? Uwielbiałam je!

      Usuń
  5. A moja bratanica (niespełna 3 latka) marzy o książce o syrence, więc wiadomo co Mikołaj przyniesie:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mikołaj wie co dobre ;) a i bratanica jak widać obdarzona dobrym gustem :)))

      Usuń
  6. Nie dziwię się,że tak kochasz książki i ten specyficzny klimat biblioteki:))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jak nie kochać Sezamu z tyloma bezcennymi skarbami ...

      Usuń
    2. Pamiętam,że byłam też chyba w podobnym wieku do Twojego, kiedy to jeden z moich braci przyniósł książki z biblioteki.Były to "Podróże Sindbada Zeglarza" i coś o pszczółce Maji, tylko całkiem z innymi ilustracjami niż z tej znanej serii.Niby ta druga była dla mnie, ale jakoś nie pamiętam, żeby mi ktoś ją czytał. Z zapartym tchem oglądałam ilustracje i koniecznie zapragnęłam nauczyć się czytać, jednak, to nastąpiło dopiero w pierwszej klasie.Ale zajęło mi to tylko krótki moment, bo potem chłonęłam książki, jak gąbka wodę! ;) Z wiejskiej bibloteki wypożyczałam książki masowo! Czasami brałam parę sztuk naraz. Czytałam też "Swierszczyk", potem w późniejszym wieku "Swiat Młodych".... Uwielbiałam też przeglądać kolorową encyklopedię dla dzieci. Miała wspaniałe kolorowe ilustracje.
      Za drobne kieszonkowe kupywałam też najczęściej książki.Wyprawy do miasta musiały być koniecznie w okolocach księgarni, niestety nie na wszystko było mnie biednego żuczka stać.... :(

      Usuń
    3. Właśnie dlatego kocham biblioteki, nie mając nawet grosza przy duszy można się naczytać do syta ;))) W domu kiedy przeczytam książkę to odkładam ją na półkę, w bibliotece ciągle ktoś po nią sięga... W bibliotece książki żyją :)))
      Prasa... ja pamiętam, że najpierw kupowano mi "Misia", potem "Świerszczyk". Na etapie szkolnym to był "Płomyczek" i następny w kolejności "Płomyk". Na koniec zostawiłam gazetę, za którą biegałam kurcgalopkiem od kiosku do kiosku czyli "Świat Młodych".
      Oj, czytało się, czytało...

      Usuń
  7. Chwilami jakbym o sobie czytała, też byłam grzeczna, chociaż w ocenie mamy mniej od siostry. Ona była trochę strachliwa, ja ciekawa świata. Identycznymi książkami obdarowywał nas dziadek, który wiedział, że zamiłowanie do czytania trzeba rozbudzać jak najwcześniej. Zawsze czytałam z rozrzewnieniem jego dedykacje. Fajny post- pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mnie w książki zaopatrywał stryj (był także moim ojcem chrzestnym). Nie pamiętam żeby kiedykolwiek mnie odwiedził bez prezentu w postaci książki :)
      Pozdrawiam serdecznie!

      Usuń
  8. Wspomnienia, piękne są pozdrawiam Dusia

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bez wspomnień nas nie ma... gdyby zabrano nam pamięć, kim byśmy byli?
      Pozdrawiam serdecznie!

      Usuń
  9. O widze, ze jest nas wiecej:))Zosiu, ja nie pamietam, w jakich okolicznosciach nauczylam sie czytac, dosc, ze jest rodzinna anegdota, ktora mowi, ze mama chcc a sie pochwalic, ze czytam, dala mi pod nos gazete, a byla to..Trybuna Robotnicza. Rodzina sie zgromadzila, czekaja, a ja czytam..'PAP informujeee", "dziadku a co to jest pap?' czytam dalej...'PZPR" itd...Wyrwali mi te gazete z rak:) W przedszkolu, pani Krysia sadzala mnie na stoleczku, to byl awans, bo reszta siedziala na dywanie i czytalam moim kolegom bajki, a ona wychodzila na chwilke;) Do dzis to pamietaja;)) A te Twoje fotki, to mnie rozczulily, toz to takze moje ksiazeczki:)) Buziaki sle:))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Fajnie jest wrócić wspomnieniami do tak dawnych czasów :) a rodzinne anegdoty nie maja sobie równych ;)))
      Przyznam się szczerze, że sama się rozczuliłam jak zaczęłam je przeglądać a wspomnienia pchały się drzwiami i oknami ;))))
      Buźka!

      Usuń
  10. Na początku wspomnę, że ja do zbyt grzecznych dzieci nie należałam. Wiecznie rozbrykana, wiecznie w ruchu, czasem nieźle narozrabiać potrafiłam.
    Czytać nauczyłam się jak większość moich rówieśników w wieku sześciu lat. Początki były trudne-to składanie liter było męczące. Po opanowaniu umiejętności, polubiłam czytanie książek. Na początku to mama mi wypożyczała książki.
    Pamiętam jak zaczytywałam się w "Baśnie Andersena" , aż mi się po nocach śniło.
    Za lekturami obowiązkowymi w późniejszych latach szkolnych to nie przepadałam. Zawsze wolałam czytać coś, czego nie narzucają z góry hahaha....
    Pozdrawiam cieplutko Dorota

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Rogata dusza z Ciebie ;)))) Z lekturami nie miałam problemu, po prostu zdecydowana większość mi się podobała, do wielu z nich lubię wracać teraz po latach. To ciekawe jak zmienia się spojrzenie na wiele spraw wraz z wiekiem :)))
      Pozdrawiam ciepło!

      Usuń
  11. Zostać bibliotekarką to było moje marzenie z dzieciństwa. Dla mnie biblioteka to był drugi dom. Niestety życie potoczyło się tak jak się potoczyło i marzenie pozostało tylko marzeniem... Ale książki zawsze pozostaną w moim życiu i mam nadzieję że znajdą godne miejsce w życiu moich synów, że wygrają walkę z komputerami, grami i innymi rozrywkami technologii

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cóż nie wszystkie marzenia się spełniają... ja też chciałam być bibliotekarką, ale nie dostałam zgody lekarza :( Mówi się trudno, jak się jedne drzwi zamykają to się inne otwierają :)))
      Myślę, że uda Ci się zaszczepić dzieciom miłość do książek, wiesz jak to mówią - czym skorupka za młodu nasiąknie tym na starość trąci :)))

      Usuń