czwartek, 27 listopada 2014

Szczęście czyli lecę, choć nie chcę...

Latać się uczyłam, ale w związku z tym, że w przedpokoju miejsca nie za dużo, skrzydeł rozwinąć mi się nie udało. Zaczepiłam stópką o węglarkę i łuupsnęłam jak długa... Jak już tak leciałam, to węglarka nie stała spokojnie lecz zmieniła swe miejsce położenia. Pewnie po to by mi za dobrze nie było... Kolanami łupsnęłam w podłogę a ręką trafiłam w węglarkę. Jęknęłam, ból kolan był przeszywający i strach mnie ogarnął, czy czasem nie poszły te moje stawy w drzazgi. W popłochu zaczęłam rozważać czy nie lepiej pozostać tam gdzie wylądowałam. Czasem niewiedza bywa kojąca, jednak pomna faktu, że Ślubny w domu pojawi się dopiero jutro rano, postanowiłam zebrać siły i poderwać szanowny kuper z całą resztą do niego przyczepioną, do pozycji wywalczonej przez mych przodków czyli wertykalnej. W tym momencie pojawił się zresztą jeszcze dodatkowy doping w postaci dzwonka do drzwi.  Dzwonek posiadam felerny, bowiem dzwoni zawsze wtedy, gdy nie mogę podejść... jestem w toalecie, śpię, przebieram się albo leżę sobie w przedpokoju na podłodze po niefartownym lądowaniu. Wzięłam głęboki wdech, zacisnęłam zęby, które mi pozostały i wspomógłszy się siłą woli poderwałam się do pionu! Po chwili dziękowałam Bogu za braki w uzębieniu, bo pewnie odgryzłabym sobie język z bólu, ale  najważniejszy był fakt, że zawiasy w kolanach działały. Otworzyłam drzwi i wychynęłam ciekawa sprawcy alarmu dzwonkowego. Przy furtce stał listonosz. Podeszłam do niego krokiem niedbałym, udając, że pociąganie nogą jest moim nowym imażem. Nie miałam ochoty zdawać sprawozdania z ostatnich pięciu minut mego burzliwego życia. Kiedy wyciągnęłam ręce po przesyłkę ze zdziwieniem zauważyłam, że prawa dłoń jest może i brudna, ale zdecydowanie w całości a lewa... no cóż jest czymś cała umazana. Po chwili dotarło do mnie, że to jest krew. Natychmiast zrezygnowałam z wyciągania jej do biednego listonosza, który mi jeszcze był gotowy zejść na jaką apopleksję, po ujrzeniu mej rączyny. Schowałam lewicę za siebie i plącząc się w zeznaniach, szybko załatwiłam sprawę. Pognałam (dusza gnała, ciało nadwyrężone przejściami wlokło się za nią) do domu ciekawa spustoszenia jakie poczyniła węglarka mej rąsi. W drodze do łazienki zastanawiałam się jak ja będę haftować z zabandażowaną ręką? Po umyciu i zdezynfekowaniu, tudzież zaklejeniu się mnogą ilością plastrów, doszłam do wniosku, że nie jest tak źle, jak się wydawało na początku. Właściwie to ja jestem szczęściara, ręki szyć nie trzeba, kolano tylko spuchnięte a nie pogruchotane... No normalnie w czepku urodzona!
Zdjęć miało być więcej, ale jakoś ochotę do pstrykania fotek dziś straciłam...













28 komentarzy:

  1. Zosiu ale z ciebie akrobatka, musisz bardziej uważać na siebie. Mam nadzieję,że wszystko się szybko zagoi. Hafty przepiekne.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Szkoda, że moja pani od w-f z podstawówki tego nie czyta - akrobatka :))) Jest już zdecydowanie lepiej :))

      Usuń
  2. Oj, oj! Zosienko, otwieram spokojnie Twego bloga( bo tytuł jposta jakże pogodny) a tu takie przerazajace rzeczy?!
    Jak Ty sie czujesz dzisiaj? Dajesz radę chodzić? Kurcze! Najgorzej z tą rękę, bo to nawet naczynia trudno umyć, nie mówiąc juz o innych czynnosciach.
    Uważać trzeba na siebie bardzo, ale nie zawsze sie da, jak człowiek ma głowe pełną mysli i szybuje wraz z tymi myslami w dalekie rejony.
    Czy Ty wiesz Zosieńko, że najwiecej wypadków (takze śmierletnych) przydarza sie ludziom własnie w domu? Ile kobiet sie zabija, spadajac z krzesłą czy drabiny przy tak prozaicznych czynnosciach jak mycie okien czy wieszanie firan?!
    Ptaszynko droga, zmartwiłam się Twoim upadkiem (sama czasem też takich doświadczam z powodów powyższych, czyli rozlatania myśli, więc rozumiem)...
    Całusy sle delikatne i utulenia troskliwe i nadzieję, ze lepiej Ci dzisiaj!*** ♥

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Naczyń nie myłam, jak się okazuje zawsze można znaleźć dobre strony :)) Zdaję sobie sprawę, że największa wypadkowość jest w domu, pewnie dlatego, że czujemy się w nim bezpiecznie i wyluzowujemy się w nim do maksimum...
      Ściskam Cie mocno i buziaki posyłam! ;)) ***

      Usuń
  3. Mam nadzieję że wczorajsze obrażenia nie przybrały na sile. Latanie chyba lepiej pozostawić myślom choć ciało czasem samo rwie się w przestworza...Później kolanko albo inna część ciała co jakiś czas oddaje się bolesnym wspomnieniom próby wzbicia. Moje też wspomina choć pewnie marna to dla Ciebie pociecha. Życzę Ci Zosiu szybkiego powrotu do stanu sprzed lotu. Pozdrawiam i buziaki ślę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O to to! Dusza lata to i ciało chciało ;))) Niestety lądowanie było twarde... ;))

      Usuń
  4. życzę szybkiego powrotu do zdrowia! A latanie lepiej zostaw ptakom i motylom. Zdolna jesteś w wielu innych dziedzinach:) Pewnie teraz mąż troskliwie będzie się o Ciebie troszczył. Hafty bardzo ładne, ale co to za pocieszenie, skoro Ty kontuzjowana.
    serdecznie pozdrawiam
    lena

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kontuzja rzecz nabyta ;) Ważne, że hafciki się podobały:) Opieka była i czasu więcej na robótki :)
      Pozdrawiam gorąco!

      Usuń
  5. Zosiu, mam nadzieje, ze Slubny o Ciebie zadba. Ty sobie dasz pozwolenie na odpoczynek i regeneracje uszkodzonych konczyn. No co za koniec roku niefartowny.
    Spluwam, przez lewe ramie, zeby juz nic zlego Cie nie spotkalo. Zdrowiej!!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Znaczy się tryb życia zmieniłam na siedząco - półleżący ;)) Mnie się zdaje, że jednak fartowny, upadek był delikatnie mówiąc nieciekawy a skończyło się na sińcach i plastrach... ;)
      Ja też splunęłam, tfu, tfu, tfu - na psa urok!

      Usuń
  6. Hafciki jak zwykle urocze.
    Osobiście do latania nic nie mam, gdyby nie te upadki. Jak człowiek był młodszy, to tego typu lądowania szybko "rozeszły się po kościach" i równie szybko się o nich zapominało. Z wiekiem jednak skutki wszelkich urazów jakoś dłużej trwają i człowiek jakoś wolniej się regeneruje. Całe szczęście, że się nie połamałaś, chociaż wszelkie stłuczenia zawiasów (kolan, łokci) też czasem długo się regenerują.
    Mój łokieć po kontuzji sierpień 2013 (też lot, tyle że na lince od namiotu) do dziś pobolewa.
    Życzę Ci szybkiego powrotu do zdrówka i unikania (maksymalnie jak się da) tak feralnych lotów.
    ps. Ostatnio u mnie rzeczywiście cichutko. może po świętach parę spraw mi odpadnie i będę miała więcej czasu i wolną głowę do blogowania.
    Ściskam Dorota

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ano właśnie, te upadki... jakże bolesne! Zawsze białe nóżki miałam a teraz takie kolorowe, że aż hej! ;))
      Ściskam mocno! :)

      Usuń
  7. Zdrowiej Zosiu szybko po tej nauce latania, i na przyszłość miej na uwadze swoje możliwości.Hafciki urocze !

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na uwadze miałam, ale leciałam piknie ino lądowanie mi nie wyszło... ;)))

      Usuń
  8. Kurcze, żeby nauczyć się latać kochana, trzeba najpierw nauczyć się chodzić!
    Post napisany jak zwykle w humorystyczny sposób, ale i tak aż poczułam jak Cię zabolało... Brrrrrrrrr....
    Mam nadzieję, że wszystko będzie o.k.. chociaż pewnie dopiero po paru dniach przekonasz się o tym...

    Zdrowiej!!!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Myślałam, że uda mi się przeskoczyć etap nauki chodzenia, a tu proszę nic z tego! Po paru dniach jest lepiej, najwyraźniej anioł stróż się nie opierdzielał i swoją robotę wykonał na szóstkę ;) Jaki hafcik trzeba będzie mu poświęcić!

      Usuń
  9. Przepraszam Zosiu, ale uśmiałam się do łez, a przecież nie powinnam:( Mam nadzieję że już wszystko dobrze? A hafciki piękne!
    Pozdrawiam:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A dlaczego nie powinnaś? Jestem cała, tylko nóżęta mam kolorowe, tęczowe - istna reklama dżender ;) Śmiej się, śmiej na zdrowie!

      Usuń
  10. To, że jaskółki latają, to oczywiste, ale Zosie????? Poobserwuj się dobrze przez następnych kilka dni, bo czasem skutki twardego lądowania pojawiają się po jakim czasie. mam nadzieje, że głową nie łupłaś w tę węglarkę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To może ja pseudonim zmienię? Chyba na kurę domową ;)) Głowę trzymałam w bezpiecznym miejscu, ani jednego draśnięcia ani puknięcia... ;)))

      Usuń
  11. Haft jak zwykle piękny. Ty zawsze masz jakieś przygody... Mam nadzieję, że już się dobrze czujesz i kuper nie boli za bardzo.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Głowa i kuper nie uszkodzone w tej przygodzie były, reszta mnie przechodzi różne fazy pod hasłem - auć!

      Usuń
  12. Mam nadzieję ,że teraz wszystko ok a siniaki pomału znikają. Śliczne hafciki.

    OdpowiedzUsuń
  13. Zosieńko zdrówka życzę. Hafty przepiękne. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Życzenia dotarły i czuję się już zdecydowanie lepiej!

      Usuń
  14. Zosiu! Jeśli jeszcze te opuchnięcia na kolanach są, to zrób sobie okłady z liści białej kapuchy. Można je ponakłuwać widelcem,żeby sok lepiej oddały. Już mnie nie jeden raz z opresji to warzywko wyciągnęło! A jeśli bole się będą utrzymywać, to marsz do lekarza! Takie wywrotki to poważna sprawa!
    Zdrówka życzę!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki za dobrą radę! Metoda mi znana, ale w takich chwilach człowiek zapomina jak się nazywa ;)) ale co sobie polatałam to moje :)))

      Usuń