Tak jak myślałam pomimo moich nieśmiałych protestów, polegających na usilnym trzymaniu się framugi drzwi wyjściowych oraz klękaniu pod furtką, że o spojrzeniach typu "proszący spaniel" nie wspomnę, zostałam dostarczona pod gabinet 10 minut przed czasem. Jedyne wyjście z przychodni zostało obstawione aby nie wpadło mi czasem do głowy, by niepostrzeżenie się ewakuować. Pozostało mi jedynie czekać. Czekam, czekam... moja "godzina" minęła a ja dalej czekam i czekam.
Po 20 minutach...
Do przychodni wpada dwóch ratowników medycznych. Każdy z nich to kawal chłopa, ruchy energiczne, wzrok pewny siebie. W poczekalni zapadła cisza. Rozmowy ucichły, nawet dziecko przestało płakać, zainteresowawszy się widocznie niespodziewaną ciszą. Wszyscy pacjenci zwrócili na nich wzrok a następnie na sąsiadów, bowiem nikt nie sprawiał wrażenia potrzebującego ich pomocy. Tylko recepcjonistki zajęte dyskusją na temat szkolnych wyczynów swych pociech, zbagatelizowały bytność jakby nie było dwóch bardzo rosłych panów w rzucających się w oczy pomarańczowych strojach. W obliczu tak jawnego lekceważenia, panowie na moment się zawiesili, by po chwili energicznie zażądać wyjaśnienia powodu ich wezwania. Zaczęło się - "A może to doktor A ... a może doktor B wzywał... Popłoch recepcjonistek rósł wraz ze zniecierpliwieniem ratowników i nie wiadomo jak by się to skończyło, gdyby nie odsiecz w postaci trzeciej pani w białym fartuchu, która jak się okazało była tą "wiedzącą". Chory pacjent został zabrany przez sprawnie działających ratowników, którzy z widoczną ulgą oddalili się od recepcji, w której teraz panowała dyskusja na temat kto jest winien całemu zajściu.
Minął kolejny kwadrans. Pacjentka u dentysty jak siedziała tak siedzi a poziom mojego stresu wyraźnie wzrósł...
Do recepcji zgłasza się pacjent z receptą do poprawki. Otrzymuje drugą i udaje się na powrót do apteki.
Po dziesięciu minutach ówże pacjent zjawia się ponownie. Okazało się, że wpisano złe dawkowanie. Wyglądał wyraźnie na niezadowolonego. Ciekawe dlaczego?
20 minut potem moje zdenerwowanie zostaje pomału zastępowane przez wczesne stadium wścieklizny, które ponoć cechuje się stanem permanentnego niepokoju. Uciec nie mogę, bowiem drzwi wyjściowe są blokowane przez Ślubnego a do gabinetu wejść nie mogę, bowiem fotel na którym powinnam siedzieć już od ponad godziny, jest zajęty przez jakiegoś masochistę, który chyba wykupił karnet na pół dnia. Kręcę się nerwowo usilnie szukając sposobu wyjścia z tej patowej sytuacji.
W międzyczasie...
Lekarz snujący się od czasu do czasu po korytarzu na widok jednej z pacjentek, przyjaźnie do niej zagaduje...
- Pani znowu u nas?!
Na co pacjentka nie tracąc rezonu odpowiada.
- Lubię lekarzy! Przerzuciłam się na Was z księży, oni tacy niedostępni...
Minęło półtorej godziny od momentu,kiedy powinnam wejść do gabinetu. Stres uleciał w trakcie czekania bez końca... Za to pojawiło się ostatnie stadium wścieklizny. Toczę pianę z pyska...
Moją uwagę przyciąga młoda matka z dziecięciem, która żąda konsultacji drugiego lekarza. Dziecię jak widać jest w świetnej formie, zagaduje pacjentów i wygląda kwitnąco. Konsylium według mamy owego dziecięcia ma potwierdzić, nieprzydatność syropku aplikowanego potomkowi przed tygodniem. Absurdalność tej sytuacji tak skutecznie mnie rozproszyła, że udało mi się w końcu doczekać chwili, w której otworzyły się przede mną drzwi gabinetu.
Wpadłam do środka jak burza i chociaż miałam wiele do powiedzenia na temat tak długiego oczekiwania, to w środku odczułam dziwną niechęć do otwierania paszczęki. Na resztę tego co się działo w gabinecie spuśćmy zasłonę milczenia. Wyrok na mojego zęba doczekał się odroczenia, bowiem dziś odbyło się łatanie tego co zostało w gębie. Rwanko za jakieś dwa tygodnie, odpowiednio wcześniej znów możecie się spodziewać nagłego i niespodziewanego ataku paniki, który nieuchronnie mnie czeka przed każdą wizytą.
Zosieńka po powrocie do domu, usilnie szukała sposobu, by ukoić swe nerwy, nadszarpnięte ostatnimi przeżyciami. Napić się gorącej herbatki nie mogła, uprzedzona w gabinecie o powstrzymaniu się od spożywania płynów jako też stałych pokarmów. Jej skołatana dusza oczekiwała szybkiego pocieszenia. Przechadzała się po pokojach, coraz bardziej niecierpliwie szukając sposobu na odreagowanie ostatnich przeżyć. Nagle wzrok jej padł na robótkowe gazetki, które skrzętnie od lat zbierała. Pomrukując pod nosem, przytachała na kanapę opasłe segregatory pełne skarbów i wygodnie się rozsiadła. Po chwili zaczęła się kręcić, bowiem odniosła wrażenie, że jeszcze jej czegoś do szczęścia brakuje. Pstryknęła pilotem w kierunku wieży. Z głośników rozległy się dźwięki muzyki Czajkowskiego. Zosieńka głęboko westchnęła i poczęła przewracać stronę po stronie...
 |
Po oglądactwie przyszedł czas na czyny. |
 |
Czyny objawiły się takimi oto... |
 |
... dwoma jajeczkami - pisankami. |
 |
Wielkanoc jeszcze daleko, ale ... |
 |
... takich pisanek potrzeba dużo więcej, więc... |
 |
...najwyższy czas wziąć się do roboty :)))) |