Wirus mnie jakowyś dopadł. Wczoraj wieczorem miałam wątpliwości jak się nazywam. Problem rozwiązałam dzięki troskliwości naszego państwa... otóż porównałam zdjęcie z dowodu osobistego z odbiciem w lustrze i po dylemacie. Kładłam się z nadzieją, że wstanę świeżutka i wypoczęta. Jednak poranek przywitałam dreszczami. Łypnęłam w stronę okna i ujrzałam sine niebo. Zaprawdę fenomenalny początek dnia. Wstałam bo musiałam... iść do łazienki. Jak to jest, tyle się mówi o wolności a tu człowiek (wszystkim przypominam, że wbrew temu co się niektórym osobnikom płci przeciwnej wydaje, kobieta też człowiek) jest niewolnikiem własnej fizjologii. No więc jako kobieta wyzwolona udałam się truchcikiem do łazienki, przeklinając w duchu swój wieczorny pomysł, polegający na wyżłopaniu bliżej nieokreślonej ilości ciepłego mleka. Wychłeptanie owego napoju, miało obrócić w niwecz zamiary bandy wirusów, szalejącej w mym organizmie a przy okazji pomóc usnąć umęczonemu chorobą ciału.. Wirusom jakoś nie przeszkodziło w dobrej zabawie, za to mnie z rana zmusiło do bicia rekordu na trasie sypialnia - łazienka. Po doznaniu niebotycznej ulgi w pokoju kąpielowym zwanym potocznie łazienką,zapragnęłam udać się z powrotem w kierunku pieleszy kuszących ciepłem, mój wstrząsany kolejnymi falami dreszczy organizm. Chciałaby dusza do raju, ale grzechy nie puszczają... Wprawdzie doczłapałam do łóżka, zawinęłam się szczelnie w dwie kordły i gruby koc, z nadzieją, że zaspokoiłam już fizjologiczne zachcianki i będę mogła się spokojnie wygrzewać, ale moja wyzwolona osobowość znów została spętana fizjologiczną fanaberią. Otóż żołądek zaczął się dopominać o poranną porcję paliwa. Z jednej strony to dobrze - pomyślałam sobie - apetyt jest, znaczy się wirusy w odwrocie, ale wstawać mi się nadal nie chciało. Usilnie próbowałam zasnąć, ale kiedy burczenie w żołądku wzbudziło zainteresowanie Psicy, która podeszła bliżej mego brzucha i zaczęła mu się przyglądać z przekrzywioną głową, złamałam się i wstałam. Ubrałam podkoszulkę, koszulkę, golfik, sweter tudzież resztę warstw dolnej garderoby i udałam się do kuchni w celu przyrządzenia posiłku dla mej zwycięsko wyjącej z radości fizjologii. Spożywałam śniadanie, zastanawiając się jednocześnie nad okowami odwiecznej niewoli, której nie chcemy zauważać. Czyżbyśmy tylko udawali wolność? Mamy przegwizdane...
Oto link do piosenki pod wiele mówiącym tytułem acz nie mającym wiele wspólnego z tematem dzisiejszego posta ;)
Przegwizdane
Poniżej zdjęcia ilustrujące co uczynione zostało z liśćmi, które powstały zdecydowanie w nadmiernej ilości ;))
|
Liście dębowe wylądowały na piecyku grzejniku. |
|
Duże stado, małych liści klonowych zostało połączonych w girlandę... |
|
... łańcuszkiem szydełkowym. |
|
Kasztanowe wraz z trzema niezidentyfikowanymi zawisły nad girlandą. |
|
Parę małych listeczków wylądowało na wianuszku :) |
Słucham tej piosenki po raz trzeci i ...coraz bardziej mi sie podoba!:-)) Ma ona ten fajny nastrój niefrasobliwości i stoicyzmu a jednoczesnie autoironii. No i sama Renata, której głos lubię po prsotu dodaje smaczku i kolorytu piosence tej w ucho łatwo wpadajacej! Jakbys chora nie była, to bysmy obie mogły drzeć gardziołka!(Ale gwizdałabys w pojedynke, bo ja nie umiem, sierota jedna...) Przegwizdane!:-)) A z fizjologią to mam i przegwizdane i przes...(ups!). Szczególnie w lesie - na szczęscie nie monitorowanym! A w nocy jak sie jabłek najem - a lubię je gryźć przed snem w przerwach miedzy słonecznikiem! - to już tragedyja!
OdpowiedzUsuńZosienko - coraz mi blizej do Ciebie duchowo, mentalnie i wszelako, z czego bardzo sie cieszę!!!
Całusy slę i magię wiedźmową, ozdrowieńczą i usmiechem szczerym nałądowaną!:-))***
Gwizdać tez nie umiem... ;) jak się tak zastanowię, to strasznie wielu rzeczy nie umiem. Braki w edukacji życiowej posiadam jak widać ogromne. Pluć daleko tez nie umiem i kaczek na wodzie puszczać też się nie nauczyłam. Za to zjeżdżanie na tyłku po stromym brzegu mam opanowane do perfekcji i wykonuję je po mistrzowsku zawsze kiedy nie trzeba ;) No i spadam z drzewa jak ulęgałka, co mnie jednak nie zraża i po jakimś czasie próbuję znowu, mimo że lęk wysokości posiadam koncertowy. Jednym słowem przegwizdane ;))
UsuńOleńko, magia działa! Choróbsko odczynione, najwyraźniej idzie za góry, lasy... :)) Wieczorem poczułam się dużo lepiej :)
Ściskam Cię mocno jakbyś była koło mnie :)))***
Jak czytam Twoje wpisy to tak jak bym czytała o sobie. I śmieję się w głos, aż rodzina patrzy na mnie dziwnie, z lekkim przestrachem, że zwariowałam. Ale to nic, niech patrzą, ja nadal będę czytać.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam Dorota
Dorotko nawet nie wyobrażasz sobie, jak się cieszę, że przyczyniam się do Twej radości. Śmiejmy się na głos i do rozpuku... ponoć to nawet zaraźliwe jest, na szczęście! ;-D
UsuńŚciskam! :)
Przynajmniej cały czas masz w domu złotą polską jesień.:) Śliczne te liście. A mleko powinno być z masłem i miodem - by pomogło! Łączę się z tobą w chorobie, z której na szczęście wychodzę. Dzięki w/w mleku.;)
OdpowiedzUsuńA co mnie pogoda bruździć będzie, ma być złota polska jesień i koniec ;))
UsuńMleczko było z masłem i miodem, jeno zaabsorbowana walką z wirusami, nieopatrznie pominęłam te ważne składniki ;) Mnie też już lepiej... Trzymam kciuki za nas :))
Hmmmm...
OdpowiedzUsuńZauważyłam, że z wiekiem jakoś bardziej podatna się robię na wszystko...
Tak kochana, My kobiety w "pewnym wieku" musimy już bardziej na swoje zdrówko uważać... Kiedyś ktoś bardzo mądry powiedział - starość to obrzydliwy deser podany po doskonałym posiłku. Teraz wiem, że skurczybyk miał rację! Właśnie czuję, że tego deseru zbytnio nie trawię...
Nie jest to pocieszające co napisałam,ale taka prawda. Na choróbsko polecam Ci gorący rosołek, może być nawet i taki z torebki. To rozgrzewa, wzmacnia i naprawdę pomaga. No i ciepłe bambosze - widzisz, Ja już noszę takie babcine... ;)
Girlandkę świetną wyprodukowałaś! Rzadko kiedy komentuję coś szydełkowego, ale tym razem muszę pochwalić (nie to, żeby inne rzeczy nie były fajne). Listki są super! Girlandka pasowałaby jeszcze na oknie, nawet tylko powieszona na patyczku od zazdrosek....
Cmokasy ślę! Odsyłać mi nie musisz, bo mnie jeszcze zarazisz... hihi! (żart!)
Rosołek skonsumowany i to nie raz a bambosze w planach zakupowych ;) Kurczę, to może dlatego im człowiek starszy tym mniej chętnie sięga po deser... ;)) Mówi się trudno i żyje się dalej :))
UsuńCmokam ile wlezie, bo choróbsko przegnane za lasy, za morza... ;)))
Zosienko, jak tu sie nie usmiechnac, skoro Ty nawet o chorobie, z humorem;)
OdpowiedzUsuńDorota ma racje, nie ma jak rosolek:) I to jest udowodnione naukowo:)
Girlandy piekne som:)
Rosołek zaaplikowany, zdziałał cuda :)))
UsuńZosieńko! nie daj się Kochana tym wirusom, bo kto tu będzie nam radość o poranku niósł, jak nie ty!!!!!!!!!!! Zdrowiej szybko> A listeczki pięknie wyeksponowałaś. Oglądam i podziwiam Twoją inwencję :)))))
OdpowiedzUsuńWirusom się nie dałam :)
UsuńZ tą wolnością to masz rację Zosiczku.Umysł zniewolony przez ciało.Moja babcia w sytuacjach kryzysowych że się tak wyrażę kwitowała sprawę krótko acz dosadnie hasłem-za przeproszeniem- "d..a rządzi człekiem". Szybkiego powrotu do zdrowia :)
OdpowiedzUsuńBabcia miała rację w stu procentach! Możemy ględzić o wolności, ale ulegniemy zawsze... wiadomo czemu ;)))
UsuńTeraz widzę, prawdziwa jesień u Ciebie i to z przeziębieniem. U nas podobnie,tylko bez liści:) Córka oddała mi swoją chorobę. Ona już ma ochotę na zabawę, ja wręcz przeciwnie. A nasz organizm wie, czego chce i chyba nie ma innego wyjścia jak go słuchać.
OdpowiedzUsuńFilmik z jeżem w roli głównej, brzmi ciekawie:)
życzę zdrowia
lena
Zdrowia życzę!
Usuńdziękuję,dzisiaj dołączył do nas syn:-)
UsuńTego nie było w planie... dość już się nachorowaliście, proszę mi zdrowieć! ;)
UsuńMasz piękną złotą jesień w domu!
OdpowiedzUsuńZdróweczka życzę:)
Jeszcze chwila, jeszcze momencik i... zima będzie :))
UsuńAleż masz piękną jesień...wracaj do zdrowia jak najszybciej.Pytałaś mnie co to za krzew umieściłam u siebie na zdjęciach, niestety nie wiem jak mi się uda zasięgnąć języka to podam Ci nazwę.
OdpowiedzUsuńDo zdrowia wróciłam, acz na jak długo to nie wiadomo :))
UsuńPrzego Zosieńko wirusy prędziutko! Do mnie też się jakieś dobijały, ale potraktowałam jak wampira czosnkiem I chyba jestem na dobrej drodze;)
OdpowiedzUsuńŚwietne są te szydełkowe listki! Idealne na girlandę!
Uściski!
Taak, czosnek dobry jest i rosołek i mleko z masłem i miodem też :)))
UsuńAleż u Ciebie prawdziwie jesienne klimaty. Świetnie wykorzystałaś szydełkowe listki.
OdpowiedzUsuńGirlanda bardzo mi się podoba, zwłaszcza, że można ją powiesić na różne sposoby i w różnych miejscach. Fajnie wyglądałaby w oknie.
A choróbsku się nie daj i szybko wracaj do zdrowia.
Ściskam
Dorota
Listki utworzyły girlandę dzięki Twojemu pomysłowi :) Jak widać pomysł trafiony w dziesiątkę!
UsuńŚciskam!
Mnie również dopadły te wirusiska! I mleko też nie pomogło... a tak na nie liczyłam.
OdpowiedzUsuńLiście śliczne! I jak fajnie wykorzystane :) Zdrówka!
Mnie pomogło, ale z lekko opóźnionym zapłonem :) Do tego rosołek i włala jestem zdrowa :))
UsuńZdrówka!
Z daleka kolorowe liście wyglądają jak prawdziwe - z drzewa. Pomysłów na dekoracje jest mnóstwo - girlandy z liści piękne !!! Pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuńCoś w tych jesiennych liściach jest... jesień ma swoje uroki :))
UsuńPozdrawiam gorąco!
Dobry pomysł tynfa wart- piękna girlanda i serwetka pod jesiennymi różami!
OdpowiedzUsuńPod jesiennymi różami leżą 4 liście ponoć dębowe, najpierw je zrobiłam a potem zastanawiałam się co z nimi zrobić... :)) Jak widać żadnego pragmatyzmu we mnie nie ma, zanim głowa się zastanowi to ręce już zrobią ;))
OdpowiedzUsuń