Ciemność ukradkiem otulała wioskę... niespodziewanie wpełzając między domy... wciskając się w każdy zakamarek. Zosieńka nasłuchiwała melodyjnego poszczekiwania psów, które strzegły swych domostw.
Jeszcze w kalendarzu lato, ale wieczory i ranki już zimne...
Jeszcze niedawno były wakacje, ale już jesień za progiem...
Jeszcze żyjemy urlopem, ale praca ponownie już włada naszym życiem...
Radosna i beztroska zabawa ustępuje miejsca melancholii i zadumie...
Zosieńka z wiekiem polubiła szarówki, które co dnia szybciej przychodziły, dając pretekst do "nicnierobienia". Czekała z niecierpliwością na sterty liści, w których będzie można spacerując, szurać bez końca. Przyjdą słoty i pluchy, nocami w kominie będzie wyć wiatr, ale wszystko to przybliza nas do grudnia... Grudnia, który przyniesie Boże Narodzenie! :)
Post powstał z końcem sierpnia, ale czasem dzieje się zbyt wiele ... był pożar w wiosce (na szczęście dom sąsiadów uratowany a szkody niewielkie), była woda płynąca rurami, która nadawała się tylko do spłukania toalety, były niedyspozycje zdrowotne, do których najwyższy czas się przyzwyczaić, były też zdarzenia w bliższej i dalszej rodzinie, które trosk przysporzyły... Czas płynął a ja odkładałam blogowanie z dnia na dzień i pewnie nadal bym tak robiła, gdyby nie Urszula :) Kilka słów, które słodkim miodem spływają na serce i człowiekowi znowu się chce ;) Dziękuję Ulu!