sobota, 29 sierpnia 2020

Patchwork czyli resztki w natarciu

 Żal mi zawsze okrutnie każdego skrawka i pieczołowicie zbieram, i odkładam do pojemnika. Doszłam jednak w końcu do wniosku, iż czas najwyższy uczyć prawdziwy patchwork. Prawdziwy czyli z samych resztek. Powstały takie dwie serwetki.

Wypełnienie - Pellon poliester

Tkanina - płótno bawełniane 

Szyte ręcznie czyli hand made 

Lamówka gotowa także szyta ręcznie 

Pikowane ręcznie, po szwach i około 1 centymetr od szwu














poniedziałek, 24 sierpnia 2020

Noc we dwoje czyli koncertowe przeboje ;)

Z głębokiego snu coś mnie wybudza, próbuję to zignorować i powrócić w objęcia Morfeusza. Jednak powód pobudki nie ustępuje i po chwili wszystko staje się jasne... czuję ból. W moim wieku to nie jest zły sygnał, jeśli boli tzn, że żyję a jak żyję, to jest to powód do radości. Jednak ten powód do radości mógłby się nie pojawiać w środku nocy. Całe moje jestestwo chce spać, oprócz jakiejś małej cząstki, która bruzdzi mi na całej linii. No dobra może nie takiej małej cząstki, w końcu kręgosłup to podstawa. Tyle, że ta moja podstawa odrobinkę bardziej nadgryziona zębem czasu niż by to wynikało z przebiegu licznika. Postanawiam ruszyć się delikatnie, może przejdzie. Jest ulga - jest dobrze! Mogę znowu zasnąć... zanim jeszcze na dobre Morfeusz ukołysał me stargane nerwy, nadchodzi nowy sygnał z informacją - ty tu sobie śpisz a mnie boli! Orzeszszsz!  Jego boli to mnie spać nie daje. Wyszło szydło z worka, jaki to z niego pies ogrodnika, sam nie zje i drugiemu nie da. Zaciskam zęby i powoli by drania nie urazić jeszcze bardziej, zmieniam pozycję. Lewy boczek, prawy boczek, na brzuchu, na wznak, zaczynam przypominać jakiś wiertalotek, kręcący się jak fryga. W końcu po przyjęciu jakiejś absurdalnej figury, mało zdatnej do spania, następuje błoga cisza wewnętrzna.  Sen otula mnie niczym aksamitne miękkie futro... Odpływam na łodzi Morfeusza naprzeciw marzeniom sennym. Jednak znowu coś wyrywa mnie stamtąd. Jakiś upierdliwy dźwięk, wwiercajacy się pod sklepienie czaszki. Dociera do mnie, że to komar! Lata bydle naokoło mnie skutecznie uniemożliwiając mój rejs z Morfeuszem. Leżę z zamkniętymi oczami, bojąc się ruszyć, wszak dopiero co przestało boleć a wredna komarzyca urządza sobie nade mną pokazowe przeloty. Wystawiam ostrożnie rękę spod kołdry z nadzieją, że siądzie, uchla i uciszy się. Po chwili moje nadzieje rozsypały się niczym domek z kart, komar nadal lata, ignorując moją kończynę poświęconą na komarzy żer. Wspomniawszy - "skrzydełko czy nóżka", schowałam rączyne a wystawiłam całkiem jeszcze zgrabną nóżkę i czekam... siądzie, uchla i da spokój. I co? A psinco! Dalej lata i bzyczy. Zrezygnowana obserwuję z żalem, znikający na horyzoncie okręt Morfeusza.  Wzbierający niczym tsunami żal za utraconymi marzeniami sennymi obudził we mnie dzikiego zwierza, adrenalina ruszyła. Słuch się wyostrzył, mięśnie spięły się, gotowe do skoku a wzrok przeniknął ciemność wokół. Powoli odsunęłam kołdrę i postanowiłam należycie nagrodzić wysłuchany właśnie koncert. Po deszczu oklasków, nastąpiła błoga cisza. Niestety adrenalina zrobiła swoje, Morfeusz bujał się najpewniej już na drugiej półkuli. Mając do wyboru  rozmyślania pt - "Noc we dwoje - ja i komar, on śpiewał a ja & @$#& klaskałam" lub zajęcie się czymś przyjemnym, wybrałam to drugie. Wstałam i skończyłam serwetkę, która miała stworzyć komplet z czterema podkładkami z poprzednich postów.
Tkanina - bawełniane płótno
Wypełnienie - Pellon poliester
Szycie i pikowanie - ręczne czyli tańcowała igła z nitką
Pikowanie - po szwach oprócz tego co drugi płatek - na jednym ok jednego centymetra od szwów a na drugim płatku moja fantazja.








sobota, 22 sierpnia 2020

Patchwork czyli dresden plate ciąg dalszy

 Krótko i zwięźle bo czasu brak a paczworkowe serwetki czekają na swoją premierę.

Tkanina bawełniane płótno 

Robota jak zwykle hand made czyli igła z nitką 

Pikowane ręcznie 

Wypełnienie - Pellon poliester




Na pierwszy rzut oka wszystkie są takie same ale każda ma inny środek :)) 

piątek, 21 sierpnia 2020

Królik w ogrodzie czyli heca na 102 fajerki









Dzień jak co dzień ani dobry ani zły. Wstałam, powlokłam się do łazienki a tam nieopatrznie zerknąwszy do lustra, zrozumiałam co czuł Bazyliszek, któremu podetkneli pod dziób zwierciadlo. No ja wiem, że jestem śliczna, ale dziś to już zdecydowanie przesadziłam z tą urodą. Odwróciłam wzrok od tego poronionego wynalazku ludzkości i powędrowałam na codzienny podbój świata, tzn zjadłam śniadanie 🍳 a potem po nim posprzątałam. Następnie zaczęłam, rozważać czym tu sobie urozmaicić monotonię dnia codziennego. Mogłam poczytać, mogłam posłuchać muzyki, mogłam walnąć jakiś dekupaz, ale nie! Ja postanowiłam iść do ogrodu i uporządkować miesięczne zaległości w jedno popołudnie. Ależ oczywiście, że poległam i to na całej linii. Nie mogło być inaczej, wiek już nie ten a i zdrowie... ze zdrowiem u mnie jest jak z Yeti, wszyscy o nim słyszeli ale nikt nie widział. Uświadomiwszy sobie w całej rozciągłości porażkę jaka mnie spotkała, w końcu skapitulowałam. Kroplą przepełniającą czarę goryczy był królik. Uciekinier od sąsiada, który postanowił zamieszkać razem z nami. Pola, łąki i lasy u nas aż po horyzont a ten kicek w ogon skubany zdecydował się osiedlić akurat tutaj. Sąsiad powiadomiony o swojej zgubie,podjął nawet próbę złapania królika na gigancie, ale szybko zrezygnował,oznajmiając nam,że pozostawia go w prezencie. Dokarmiam zimą ptaszki, wystawiam poidła dla ptaków tudzież innej zwierzyny przez cały rok, ze szczególnym uwzględnieniem upałów i mrozów, ale królika biegającego luzem po ogrodzie futrowac nie będę. Oczywiście królik 🐰 wcale tym się nie przejął, prowadzi hulaszczy tryb życia na naszej posesji a taki się zrobił beszczebelny, że kiedy za szybko z domu wyjdę, to tupie na mnie strasząc. Powiadomiłam Ślubnego, że nadszedł koniec mojej walki z agresywną przyrodą. Zostaje maleńki malinowy chrusniak, kawałeczek wyłożony włókniną na chwasty gdzie rosną truskawki i z drugiej strony domu dosłownie parę metrów kwadratowych pod kwiatki i tyle, koniec kropka. Krawężniki do wykopania, chaszcze do usunięcia, trawa dosiana i święty spokój. W końcu ogród zacznie mi się kojarzyć z relaksem a nie harówką. Jako, że króliczek hula już od ponad miesiąca, stał się natchnieniem do poniższego haftu. Pomijając brodę ogrodnika, reszta całkiem jak u mnie. Na początku też tak biegałam, dopóki nie odkryłam, że królik 🐰 przy tym się świetnie bawi, czego nie da się powiedzieć o mnie.
Czy ktoś wie i może mnie łopatologicznie poinstruować jak usuwać zdjęcia z posta i jak je przesuwać (tworzę posty i wrzucam zdjęcia z tableta). Zdjęcia niechcący wrzuciłam nad postem i za nic nie mogę ich przesunąć :((

środa, 19 sierpnia 2020

Burza czyli jednak coś się dzieje

Narrator zjadł ciasteczko, głośnym siorpnieciem wysączył resztki herbatki i głęboko wzdychając, postanowił wrócić do pracy. Założył okulary 😎 na nos i zerknął cóż tam nowego dzieje się u Zosieńki. Robił to niechętnie, bowiem od jakiegoś czasu było to zajęcie nudne nad wyraz. Zosieńka prowadziła ustabilizowany tryb życia, niechętnie a nawet wrogo patrząc na wszystko co burzyło jej z trudem wypracowany ład życiowy. Była z tego zadowolona, ale Narrator nudził się niepomiernie i coraz mniej chętnie do niej zaglądał. Tak też i tym razem spoglądał na Zosieńkowe życie tylko i jedynie z zawodowego obowiązku. Poprawił jeszcze raz okulary 😎 na nosie, zerknął od niechcenia i już miał wyłączyć podgląd, kiedy zauważył nieoczekiwane poruszenie. Zosieńka miotała się po domu cokolwiek nieskładnie, mruczała pod nosem wielce niecenzuralne słówka, wyraźnie poddając w wątpliwość osiągnięcia cywilizacyjne ostatnich kilkudziesięciu lat. Narrator zaciekawiony przyczyną tego nagłego poruszenia, począł z natężeniem śledzić akcję dziejącą się na jego oczach. Zosieńka pomstowała delikatnie mówiąc niecenzuralnie, nie mając wiedzy iż ktoś całkiem pilnie się jej przysłuchuje a dodatkowo przygląda. -Cóż to za cywilizacja w kostkę skubana (piiiiiiiii), którą zwykła (piiiiiii) burza ⛈ może w kilka chwil załatwić - tu nastąpiło wiele dłuższych i krótszych piiiiiii, które nigdy nie spłynęłyby z Zosieńkowych usteczek, gdyby towarzyszył jej choć cień podejrzenia, że ma jakoweś towarzystwo. Przyczyną Zosienkowego miotania się, okraszonego niecenzuralnym acz barwnym słownictwem było nic innego jak brak internetu. Krótka nawet niezbyt gwałtowna burza ⛈ okazała się wystarczająco skuteczna w zniwelowaniu osiągnięć oststnich lat. Zosieńka dla spokojności ducha postanowiła zająć się tym co Zosieńki lubią najbardziej czyli robótkami. Jako, że fascynacja motywem Dresden Platte trwała nadal, postanowiła uczynić komplet, składający się z serwetki i czterech podkładek pod filiżanki. Tym razem części wachlarza są zakraglone niczym płatki kwiatów. Praca przy ulubionym hobby uspokoiła Zosienkowe skołatane nerwy i gdyby nie Psinka pewnie siedziałaby pochylona nad pracą do późnej nocy. Jednak rytmiczne potrącanie zimnym nosem uświadomiło jej, że czas na spacer. Po powrocie Zosieńka myła ręce długo i dokładnie. Już miała wychodzić z łazienki, gdy w ostatniej chwili cofnęła się i umyła nogi... tak na w razie czego i dla pewności 😉😷 Narrator wychodząc z pracy, rozmyślał nad tym czego był świadkiem. Mimo upływu lat i siwych włosów, które czas jakiś temu pojawiły się na skroniach, nie mógł zrozumieć kobiecej logiki. Rozumiał doskonale dlaczego po powrocie ze spaceru Zosieńka umyła ręce, ale dlaczego na Boga umyła także nogi??? Uniósł rondo kapelusza mijając na schodach sąsiada, zamyślony włożył klucz do zamka, przekręcił dwa razy i wszedł do domu. Powitał go Mruczek ocierając się o jego nogi. Narrator wszedł do łazienki umył dokładnie ręce a potem zdjął skarpetki i umył także nogi. Tak na w razie czego i dla pewności 😉😷😎



 

poniedziałek, 17 sierpnia 2020

Blogger czyli wszystko płynie...

 Wracając na łono blogosfery po jakby nie było całkiem długiej przerwie, miałam irracjonalną nadzieję, że tu nic się nie zmieniło. O jakże głęboko się myliłam! Odnalazłam kilka blogów, jednak wielu blogów znaleźć nie mogę, wiele zawisło między niebem a ziemią, jak jeszcze niedawno mój wegetował... oczywiście część blogów jest nadal aktywnych, ale ich autorzy zapomnieli o Zosieńce a może poczuli się urażeni i porzuceni przez milczącą Samosię... Któż to wie?

 Na swoje usprawiedliwienie mam tylko i aż to, że życie pisze dla nas nieprzewidywalne scenariusze, którymi zaskoczeni nie zawsze chcemy i możemy się dzielić z innymi.

A jakby było mało tego, moim powrotem prawie idealnie się wstrzeliłam w czas wielkich zmian na bloggerze. Zmianami poczułam się w pierwszej chwili zaskoczona a w drugiej zagubiona. Nie dość, że pamięć mam dobrą ale krótką i większość zasad obsługi bloggera wyparowała z mojej głowy niczym bąbelki z szampana - z tą tylko różnicą, że szampan poprawia  (choćby na krótko, ale jednak) humor, to jeszcze do tego doszły zmiany, które miast ułatwiać, wyraźnie rzucają mi kłody pod nogi. 

I cóż począć, przyjdzie przywyknąć, wszak żyć trzeba 😷 Blogger dziś jeszcze obcy 👾 i niezrozumiały, jutro stanie się nudny i banalny. W każdym razie takową nadzieją się karmię... Proszę 🙏 nie wyprowadzajcie mnie z błędu. 😉

Miało być o ogrodzie, nawet zdjęcia haftu do tego sobie przygotowałam, akuratnie pasujące jako ilustracja. Jednak tak jakoś, jakby bez mojego udziału napisało się coś innego. Post bez zdjęcia wydaje się być niepełny, dlatego wrzucam fotkę serwetki, która powstała wiosną jeszcze... 

Dodaj podpis






środa, 12 sierpnia 2020

Haft świąteczny czyli gąski, gąski do domu :)

 Ja wiem - jest sierpień i są upały, ale tak się jakoś złożyło, że na przekór wszechobecnej aurze, kojarzącej się z tropikalnymi wyspami, powstał haft świąteczny - gwiazdkowy. Na zewnątrz +40 °C, żar się leje z nieba, nawet komarzyce nie próbują polować na stałocieplnych a ja siedzę niczym jakie panisko w chłodnym domku i popatruję na haft zimowy, nad którym unosi się zimowa aura.Moja natura jak dotąd skłaniała mnie do życia w zgodzie z rytmem przyrody, toteż zimą haftowałam zaśnieżone pejzaże a latem kwieciste łąki. Jednak zmiany klimatyczne  powodujące pogodową czkawkę, popchnęły mnie do niekonwencjonalnego działania, w wyniku czego powstał ten oto hafcik :) :) 



 






środa, 5 sierpnia 2020

Życie czyli na kinowym seansie

Bywało czasem, że Zosieńka zmęczona codzienną krzątaniną, siadywała wieczorkiem by posłuchać muzyki. Dźwięki unosiły się lekko niczym liście na wietrze a Zosieńka odpływała w bytniebyt. Obserwowała własne wspomnienia niczym widz w kinie. Przyglądała się własnemu życiu, dziwiąc się, że jest jej... bo było jej a jakby nie było. Tyle spraw i zdarzeń działo się wbrew jej woli... chciała iść prosto a skręcała... wszystko w niej krzyczało nie a mówiła tak, a czasem pedantycznie sama zamurowywala drzwi 🚪 by nikt nie mógł do niej wejść. I przez czas jakiś dobrze jej z tym było... cicho i spokojnie... mogła złapać oddech. Jednak świat, ten bliski i daleki szybko forsował, starannie przez Zosienke zamurowane przejście i znowu towarzyszył jej zgiełk...
Czasem Zosieńka oglądając ten życiowy seans kinowy, zastanawiała się jak często w życiu wykorzystywała wolną wolę? Czasem zastanawiała się jak często było możliwe tak naprawdę skorzystanie z wolnej woli? Może jest to możliwe rzadziej niż nam się wydaje?
A może nigdy?
Może jesteśmy jak liść opadły z drzewa, który przywiany wiatrem na drogę, myśli, że znalazł się tam z własnej woli? Następne  podmuchy 💨 niosą go dalej i dalej, a on zdziwiony i zaskoczony, próbuje się odnaleźć w tej szalonej wirówce, którą jest życie. Jego los dopełnia się w końcu gdzieś pod płotem. Bezlitośnie smaga go deszcz, aż w końcu śnieg przykrywa jego wstydliwy stan litościwą białą kołderką puchu... A kiedy wiosną stopnieje, resztki po nim pochłonie przyroda.
Czy Zosienke trapiły takie myśli? Czasem tak, czasem nie... Coraz częściej rozumiała tych, którzy w pewnym wieku popełniają szaleństwa... wyruszają w podróż dookoła świata, jadą motorem 200 km/h. Bywały chwile kiedy sama miała ochotę zaszaleć... ale... ale Zosieńka szybko się mitygowała, bowiem by czynić takie szaleństwa, najpierw trzeba o nich marzyć. To nie były szaleństwa dla Zosieńki. Zosieńka co najwyżej po długich wewnętrznych debatach... po wielu za i przeciw... po wielokrotnych podliczaniach słupków domowego budżetu... w końcu decydowała się na zakupy "robótkowe". Zwiedzała wtedy jeden sklep za drugim, oczywiście wirtualnie i robiła długaśną listę. Potem bawiła się w chirurga czyli cięła, cięła i jeszcze raz cięła, aż w końcu zamawiała. Oczywiście żałowała, że nie może zrealizować całej listy, ale żal szybko pryskał kiedy docierała przesyłka. Zosieńka kładła pudełko 📦 przed sobą i napawała się chwilą, bowiem nie od dziś wiadomo, że szczęście jest między ustami a brzegiem pucharu. Po chwili krótszej bądź dłuższej - wybór zależny był od pory dnia, kiedy przesyłka docierała - otwierała pudełko 📦. I wtedy Zosieńka przypominała sobie czym jest radość małego dziecka, jeszcze niczym nie zepsuta... radość, która nie porównuje, że ktoś ma więcej, że ktoś ma lepsze, że ktoś ma szybsze... radość z tego co się ma! Wszak mądrość ludowa mówi, że jak się nie ma co się lubi, to się lubi co się ma! 😉


Zosieńka pomyślała, że w tym momencie wielu czytających poczuje irytację i pomyśli post sponsorowany. Jednak wbrew pozorom tak nie jest. Kiedy Zosieńka robiła zakupy w tym sklepie po raz pierwszy, nie wiadomo dlaczego (a może wiadomo, wszak Zosieńka jest produktem epoki przedinternetowoinformatycznej) ale pokręciła coś przy zamówieniu i poczuła się zagubiona jak przysłowiowa Andzia w ogródku. Czując, że zagrzezla a czort karty rozdaje, postanowiła napisać e-maila do sklepu z prośbą o pomoc. Jako, że pora była taka raczej nocna liczyła na odpowiedź dopiero następnego dnia. Ku swojej radości pomoc nadeszła prawie natychmiast!
Zosieńka poczuła się mile polechtana, jednak pomna przysłowia, że jedna jaskółka wiosny nie czyni, postanowiła na zapas nie chwalić. Czas jakiś minął i Zosieńka zebrała się takoż w sobie jak i finansowo by ponownie zakup uczynić... Oczywiście jak to w Zosienkowym życiu bywa, pojawiło mnóstwo różnych problemów i problemików i tu Zosieńka po e-mailu wysłanym do "Pani Szpilki" została przez Panią Asię tak zaopiekowana jak nigdy wcześniej. Zosieńce zostało niebo przychylone! W internetach można znaleźć sporo narzekań ludzi, na popsute auta, na niegrzecznych kierowców,na różnej maści oszustwa, po prostu na wszystko. Kiedy ludzi spotyka coś miłego nie wiadomo dlaczego milczą, dlatego Zosieńka postanowiła głośno oznajmić o pozytywnym zdarzeniu, które ją spotkało!

Tak wygląda zawartość. Wypełnienie do patchworku firmy Pellon poliester, idealne do pikowania ręcznego. Praca z nim to czysta przyjemność. Druga porcja to też wypełnienie do patchworku, tylko firmy Hobbs też poliester. Zosieńka zaszalała i spróbuje coś nowego 😉

Popatrzcie na ten bilecik, oczywiście druk masówka, ale uśmiechnięta buźka od Pani Asi mówi wszystko :))

I jeszcze ta urocza wstążeczka... są jeszcze dobrzy i mili ludzie na tym świecie :)