środa, 31 grudnia 2014

Opowiadanie czyli zbrodnia doskonała c.d.

Kryminałek wysłałam e-mailem i od razu dopadły mnie wątpliwości. Jakby nie było, spełniał najwyżej jeden warunek. Bezwarunkowo był krótki, ale co z resztą? Kryminał to przestępstwo i bardziej lub mniej skuteczne śledztwo. Snułam się po domostwie z przeświadczeniem, że dałam plamę na całej linii. Ducha rywalizacji nie posiadam, na wygraną też nie liczyłam, więc nie w tym rzecz była, lecz w świadomości, że nie spełniłam warunków konkursu. Legalista, który jak się okazało też we mnie siedzi (w jednym pokoiku z pedantem), dźgał mnie i szeptał do ucha - "To nie jest kryminał, to nie jest kryminał..." Bydlę nijak się uciszyć nie dawało a swą upierdliwością sprowadził me myśli na temat niewątpliwie kryminalny czyli na temat zbrodni doskonałej. Spojrzałam w oczy mej wiernej Psicy i napisałam kolejne wiekopomne dzieło...

                                        Z B R O D N I A   D O S K O N A Ł A


Zimowa noc utuliła świat do snu pod śniegową pierzynką. Nawet ruchliwe miasta przycichły urzeczone magią białej przed wigilijnej nocy. W domach przygotowania do świąt ustąpiły miejsca zasłużonemu odpoczynkowi.Światła w oknach pomału gasły, świat zapadał w sen... W wiejskiej chacie jednak nie wszyscy spali. Na palcach skradał się mężczyzna. Realizował plan, który miał przemyślany w najdrobniejszych szczegółach.Szedł  najciszej jak umiał, pilnie bacząc na to by nieopatrznym krokiem nie zakłócić snu mieszkańcom. Krok po kroku posuwał się naprzód. Po chwili pokonał schody, przed nim był korytarz, który w nocy jawił mu się jako niezbadany tor przeszkód. Zacisnął zęby i ruszył do przodu. Myśl o tym co zrobi za chwilę ścisnęła mu gardło. Serce łomotało jak szalone a ciałem wstrząsnął dreszcz. Drżącą dłonią nacisnął klamkę. Drzwi były otwarte. Zdziwił się, ale  pchnął je delikatnie. Ciszę rozdarło przeraźliwe skrzypniecie. Zamarł w bezruchu, Zamknął oczy, oczekując wycia syren i alarmu podniesionego przez obudzonych domowników. Czuł jak po plecach spływa mu cienkimi strużkami pot. Wstrzymał oddech i nasłuchiwał... nie doczekawszy się żadnej reakcji na nieopatrznie uczyniony hałas, wziął głęboki wdech i pchnął mocno drzwi. Otworzyły się na oścież. Napięcie rosło wraz ze zmniejszającą się odległością od celu wyprawy. Nie wytrzymał i podbiegł do okna. Potknął się o stołeczek stojący przy nim i zaczął nerwowo szukać... użył nawet latarki, którą przezornie wziął ze sobą. Światło ukazało mu jedynie pusty talerz stojący na parapecie...Wyszedł zamykając za sobą dokładnie drzwi.

Rano przy śniadaniu kobieta z wyrzutem patrzyła na swego męża. On ze spuszczoną głową, jadł kanapkę. Na próżno cały poranek tłumaczył się, że nie ruszył świątecznych ciasteczek studzących się na parapecie. Przekonywał ją, że spał całą noc snem sprawiedliwego. Wskazywał psa, obwiniając go o spustoszenie wśród gwiazdkowych wypieków, ale  ironiczne pytanie zony, od kiedy shih tzu jest w stanie zamknąć za sobą drzwi, zamknęły mu usta.

Obok w pokoju na kanapie spał syty pies. Mlaskał przez sen, przeżywając jeszcze raz nocną ucztę. W nocy skokiem na klamkę otworzył drzwi, a potem wdrapawszy się na stołek spałaszował ciastka. Jedynym śladem jego zbrodni były otwarte drzwi, które jakimś cudem rano były zamknięte.


Dziś Sylwester a jutro Nowy Rok i w związku z tym, życzę Wam -
                               
                                  S z c z ę ś l i w e g o  N o w e g o  R o k u ! ! ! 






wtorek, 30 grudnia 2014

Opowiadanie czyli kryminał tango ;))

W związku ze zmianą nawyków żywieniowych oraz decyzją by w tym roku miast na pysk w kuchni padać, skorzystać z gotowych wyrobów garmażeryjnych oraz cukierniczych miałam całe mnóstwo czasu przed świętami. Dziergałam, hafciłam, stroiłam dom i napawałam się świąteczną atmosferą.  Czasu było tyyyle, że zachęcona przez Olgę z bloga Pod tym samym niebem, postanowiłam zaszaleć i wziąć udział w konkursie na kryminał u Panterki. Kryminałek miał być krótki co wbrew pozorom raczej utrudniło niż ułatwiło zadanie.  Usiadłam wygodnie w fotelu, zaopatrzywszy się wcześniej w ołówek oraz odpowiednią ilość papieru i... nic. Mimo wytężonych wysiłków umysłowych jakie czyniłam efektu nijakiego nie było.  Minął dzień, minął drugi i zaczęłam dochodzić do wniosku, że ubić mi będzie kogoś mus, bo inaczej żadnego kryminałaka nie będzie.  W kolejnym dniu wpadł mi do głowy pomysł, który postanowiłam jak najszybciej przerzucić na papier. Chwyciwszy w dłoń ołówek zamaszyście napisałam:

                                                     A M N E Z J A

"Powrotowi do przytomności towarzyszył przeszywający na wskroś ból. Uchyliła powieki i rozejrzała się wokół. Krajobraz ścielący się przed jej oczyma był zaiste księżycowy. Z trudem wstała, walcząc z nudnościami, które nagle się pojawiły, urozmaicając jej niebywale powrót do rzeczywistości. Dreszcz, który wstrząsnął jej ciałem, zwrócił jej uwagę na ewidentne braki w garderobie.Podniosła z podłogi koc i okryła nim wyziębione ciało."

Zrobiłam przerwę w pisaniu, by wziąć głęboki oddech. Pomyślałam nie jest źle, oby tak dalej. Ołówek zaczął sunąć po kartce...

 "Spojrzała na pokój, krzesła były poprzewracane a obrus przekrzywiony, smętnie zwisał sięgając z jednej strony aż do podłogi."

Oczyma wyobraźni widziałam ten pokój a obraz przekrzywionego obrusa doprowadzał mnie do rozpaczy. Wizja zdemolowanego stołu z   k r z y w o  ułożonym obrusem wyraźnie wytrącał mnie z równowagi, uniemożliwiając dalszą twórczość. Próbowałam wyrzucić ten wątek, ale nic z tego nie wyszło. Obrus tkwił na swoim miejscu i wywoływał cierpienie  u małego pedanta, który tkwi gdzieś na dnie mojej duszy. Wydawałoby się, że nic łatwiejszego jak pokierować wzrok bohaterki w inny kąt pokoju, ale bohaterka okazała się charakterna i i ilekroć próbowałam popchnąć ją w innym kierunku, ta i tak spoglądała na stół, z którego nadal zwisał obrus ściągnięty z jednej strony aż do podłogi. Nie było rady, nie mogąc się pozbyć upierdliwej wizji trza ją było zlikwidować.

"Magda podeszła i odruchowo go wyrównała. Teraz dostrzegła szafę, której otwarte drzwi ukazywały puste wnętrze. Zawartość w nieładzie poniewierała się po całym pokoju." 

Zawartość szafy rozrzucona w nieładzie odrobinę mnie przytchnęła, ale mając już doświadczenie w tej dziedzinie, nie próbowałam nic zmieniać, tylko szybko popchnęłam bohaterkę dalej...

 "Magda oszołomiona, nie wiadomo czym bardziej, bólem głowy czy widokiem własnej garderoby malowniczo rozwleczonej po zdemolowanym wnętrzu, skierowała się w stronę okna, chcąc wpuścić trochę świeżego powietrza. Otwierając je zauważyła oberwaną do połowy zasłonę. Usilnie próbowała przypomnieć sobie wydarzenia, które tu się rozegrały... niestety na próżno. Podniosła krzesło i usiadła na nim, próbując zrozumieć co się z nią działo w ostatnich godzinach."

No właśnie co się z nią działo? Byłam tego równie ciekawa jak ona. Ciszę pełną napięcia, rosnącego wraz z każdym napisanym słowem przerwał dźwięk dzwonka...

"Głośny dźwięk dzwonka telefonu, spowodował, że świat wokół niej zawirował. W pośpiechu szukała źródła hałasu, by położyć kres katuszom jakie powodował. Głos w słuchawce zbolałym acz wyraźnie radosnym tonem intensywnie o czymś opowiadał."

Radosny ton w kryminale?!

"- No kochana, ależ ten wieczór panieński był udany! Szkoda, że po północy uparłaś się, że musisz się przebrać. Trzymając się zasłony, machałaś do nas z okna, ale kiedy osunęłaś się razem z nią, to wiadomo było, że dalej bawimy się bez ciebie...
Magda uśmiechnęła się do wspomnień wczorajszego wieczora, które na dźwięk głosu z telefonu, stanęły jej przed oczyma jak żywe. Dokuczliwa amnezja odpłynęła. Nadal jednak nie wszystko było jasne. Zapragnąwszy nagle uzupełnić denerwujące braki w swej pamięci rzuciła natarczywe pytanie.
- A czyj to był wieczór panieński?
Z drugiej strony zapadła cisza, a po chwili usłyszała zdumienie w tonie swej rozmówczyni
- No co ty Magda, nie wygłupiaj się... No przecież, że twój!"

Postawiłam przysłowiową kropkę i jednocześnie doszłam do wniosku, że mój kryminał jest mało kryminalny.  Wysłałam go wprawdzie do Panterki, ale dwa dni później podmieniłam go na inny ;)

ciąg dalszy nastąpi...

Zdjęcia mało kryminalne, ale innych akurat na stanie nie posiadam ;))) 






środa, 24 grudnia 2014

Gwiazdka czyli życzenia z głębi serca :))

W pokoju pogrążonym w półmroku siedziała Zosieńka. Ciemności rozświetlała jedynie choinka, której blask przyciągał wzrok niczym latarnia morska.  Pierwszy raz od wielu lat o tej porze Zosieńka nie tkwiła w kuchni. Miała czas by spokojnie posiedzieć, powspominać i porozmyślać. Wspominała jak przed poprzednią gwiazdką świat blogowy przyjął ją z otwartymi ramionami, od tego czasu poznała wiele dobrych dusz, które nie raz wyciągały do niej rękę w trudnych chwilach. Teraz  już nie wyobrażała sobie życia bez blogowania, bo wiedziała, że za każdym z blogów stoi człowiek z krwi i kości, który tak jak ona szuka kontaktu z ludźmi.
Chociaż Zosieńka należała do kobiet, którym buzia się nie zamyka i zawsze na każdy temat mają coś do powiedzenia, teraz nie znajdowała słów, by w życzeniach świątecznych wyrazić to co czuła. Kiedy włączała komputer, jeszcze nie była pewna, ale po chwili już szybko wystukiwała na klawiaturze. Prosto ale szczerze i z głębi serca!

                                              W E S O Ł Y C H   Ś W I Ą T  ! ! !




piątek, 19 grudnia 2014

Książka kucharska czyli jednak święci garnki lepią ;))

Jako młode dziewczę, czułam awersję do gotowania. Jedzenie traktowałam jako tankowanie a przecież nikt nie chce spędzać połowy życia na stacji benzynowej.  Do kuchni mnie nie ciągło. Posiłki uwielbiałam spożywać w zakładowych stołówkach, bądź w barach mlecznych, które serwowały tanie jadło. I tak by pewnie ta sielanka trwała do dnia dzisiejszego, ale zapragnęłam wydać się za mąż. Po ślubie zrodził się problem, bowiem  okazało się, że małżonek oczekuje domowych posiłków a moje umiejętności ograniczały się do sporządzenia sałatki z pomidora oraz gorącej przystawki w postaci pieczarek z nadzieniem z sera żółtego. Pierwsze z tych dań okazało się mało sycące w postaci obiadu a  drugie awykonalne z powodu braku pieczarek.  Młoda byłam i głupia, toteż wydawało mi się, że fakt iż posiadam książkę kucharską, nawiasem mówiąc zdobytą spod lady, załatwi sprawę. Kiedy czytałam przepisy wszystko wydawało mi się proste, by nie rzec banalne. Toteż pełna optymizmu zabrałam się za gotowanie. Na pierwszy ogień poszły zrazy po nelsońsku. Zaczęłam od zdobycia polędwicy wołowej, co mimo systemu kartkowego ogólnie wtedy obowiązującego, poszło mi bez problemu. Przytargawszy "mamuta" do domu, zerknęłam do przepisu pewna, że reszta to mały pikuś. O jakżesz się myliłam! Do dziś nie wiem co zrobiłam źle, ale potrawa, która wtedy powstała, pozostała do dziś zagadką. jedyne co można o niej dobrego napisać to to, że była jadalna i nie wpłynęła negatywnie na układ trawienny mego świeżo poślubionego pana i władcy. Straciwszy odrobinę wiary  w swe umiejętności, spojrzałam nieufnie na "Kuchnię Polską", upatrując w niej źródła swej klęski na polu kulinarnym.  Pobita z kretesem przez Nelsona, przestałam darzyć bezgranicznym zaufaniem słowo pisane i zaczęłam się rozglądać za inną możliwością nabycia wiedzy z dziedziny - jak wyżywić swych najbliższych, zachowując ich jednocześnie  przy życiu.  Wzięłam na spytki sąsiadki, które mile połechtane przez początkującą w kuchni młodą mężatkę, chętnie dzieliły się ze mną swą wiedzą. Niestety nawet najlepsze ziarno, kiedy trafi na skałę nie wyda plonu. Doprowadzona  na skraj rozpaczy ugotowałam zupę pomidorową. Pachniała aromatycznie i wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazywały, że tym razem odniosłam sukces. Ślubny wróciwszy z pracy, zasiadł w kuchni przy stole. Ja dumna jak paw, zaserwowałam mu zupkę i poleciłam by zaczął beze mnie, bowiem akurat ściągałam kotleciki mielone z patelni. Mężuś zaczął spożywać zupkę z impetem, który nagle jakoś stracił... choć nadal jadł zupkę łyżka po łyżce, to łykał jakoś opornie. Po chwili zasiadłam do stołu i ja, chwyciłam łychę i... przeżyłam szok! Słowo - przesolona- nie oddaje istoty rzeczy, miałam wrażenie, że w tej zupie znajduję się wszystkie zapasy soli na kuli ziemskiej.  Spojrzałam z podziwem na mego Ślubnego, który z zaciśniętymi zębami przełykał kolejną łyżkę. Bez słowa zabrałam talerze a ich zawartością uraczyłam kanalizację. Chciałabym napisać, że z czasem stałam się świetną kucharką, ale niestety nic takiego się nie wydarzyło. Owszem z wielkim bólem nauczyłam się poprawnie pichcić parę dań, ale nic ponadto. O pociętych palcach, poparzeniach różnorakich oraz tuzinach spalonych garnków oraz trzech czajnikach, które udało mi się załatwić na amen przy gotowaniu wody, wspomnę jeno mimochodem. Pozostałam antytalenciem kucharskim. Jednak przez lata tliła się we mnie nadzieja, że może jednak, jakimś cudem... W końcu i ta ostatnia nadzieja rozpłynęła się bez śladu.
W tym roku święta będą inne niż zazwyczaj, albowiem 90 % potraw na wigilijnym stole będzie zakupiona gotowa. Koniec z godzinami spędzonymi w kuchni, Zrobię rybę po grecku, która dziwnym trafem od lat wychodzi mi bezbłędnie i upiekę szarlotkę, której zapach wprowadza do domu świąteczną atmosferę. Nie będę zabiegana, nie będę zmęczona... koniec trosk o jakość potraw, które wyjdą spod mojej ręki. Zrobiłam listę zakupów i czekam na święta :)

Nie zajmując swej ładnej główki sprawami kulinarnymi uszyłam świąteczny woreczek na plastikowe zakrętki. Ekologia wszak na czasie :)



Powstała jeszcze gwiazda szydełkowa na stół...



...oraz zawieszki na okno...








Kuchnia na biało czerwono ;)



środa, 17 grudnia 2014

Kokardki świąteczne czyli kolejny tutorial - dijaj ;))

Problemy finansowe to moje drugie imię, ale jak to mówią potrzeba matką wynalazku. Zapragnęłam umieścić na choince kokardki. W swych zbiorach ozdób to i owszem posiadam kokardki, ale nijak nie pasujące do teraźniejszego wizerunku mego świątecznego drzewka. Siadłam więc w pozie człowieka myślącego i zadumałam się co czynić. Jednak wiadomo nie od dziś, że od siedzenia nic się nie zmienia, toteż poderwałam szanowny kuper i poczęłam pośpiesznie grzebać we wszystkich zakamarkach mego domostwa, w poszukiwaniu przydatnych przydasi ;) Zrobiwszy solidny rozpirzaj w domu i zagrodzie, znalazłam trzy rolki wstążek zakupionych w zeszłym roku w bezrozumnym pędzie świątecznych zakupów. Jak jest wstążka to będą kokardki, pomyślałam, co jak wiadomo za często mi się nie zdarza, acz kiedy mi się już przytrafi (o myśleniu mowa) to cieszy mnie niezmiernie. Jako że jestem przepojona  do szpiku kości duchem gwiazdkowym, zamarzyło mi się uczynienie kolejnego dijaja.
Potrzebna nam wstążka, najlepiej by jej brzegi były usztywnione cienkim drucikiem, drucik kreatywny (jaka cudna nazwa!) oraz nożyczki. Wstążka może też być zwykła a zamiast drucika możemy użyć wąziutkiej wstążki lub mocnej nici.



Druciki cięłam na pół a wstążkę odmierzałam na oko ;) Wstążkę składamy na trzy razy na płasko.



Następnie w połowie długości albo szerokości, zależy jak na to patrzeć umieszczamy nasz drucik kreatywny i skręcamy go...



Pozostaje nam tylko jeszcze uformować naszą kokardkę...



... i cieszyć się z efektu :))


Albo uruchomić masową produkcję i siedzieć jak nie przymierzając ten świstak co to zawijał w te papierki ;))






wtorek, 16 grudnia 2014

Kopciuszek czyli mrówcza robota ;)

  Zosieńka zajrzała do worka foliowego i znieruchomiała. Trwała w tym szoku dłuższą chwilę, po czym usiadła i postanowiła się załamać. Jako, że zamysłu nie udało się jej wprowadzić w życie, zajrzała do worka jeszcze raz z nadzieją, że to co ujrzała przed chwilą, było jeno jakąś fatamruganą. Niestety zawartość worka nie zmieniła się, jeśli już to raczej na gorsze. Zosieńka wydała z siebie głośne i przeciągłe westchnienie, i wyciągnęła z worka splątany kłąb światełek. Bagatela! Było ich tylko coś koło tysiąca sztuk, znaczy się 10 kompletów po sto sztuk i wszystkie pięknie zagmatwane w  węzeł gordyjski. Usiadła wygodnie i niczym Kopciuszek zaczęła pracowicie rozdłubywać ów supełek. Po rozdzieleniu nastąpiła chwila prawdy i Zosieńka po kolei podłączała je do prądu by sprawdzić ich stan techniczny. Odpalały po kolei i już zaczynała się cieszyć, kiedy dwa ostatnie odmówiły współpracy. Jako, że budżet Zosieńkowy ostatnio był dziurawy, jak nie przymierzając ser szwajcarski, plan zakupu nowych światełek padł zanim powstał.  Cóż było robić, Zosieńka zaczęła sprawdzać jedną żaróweczkę po drugiej... tak gdzieś koło osiemdziesiątej drugiej, zaczęła się rozglądać za jakąś wróżką. Jak już ciągle robi za Kopciuszka to i wróżka jej się należy z przydziału!  Niestety najwyraźniej ostatnio panują braki na rynku wróżkowym, bowiem Zosieńka nijakiej czarodziejki, nawet najmniejszej się nie doczekała. Z braku mocy nadprzyrodzonych musiała własnoręcznie ubrać choinki, co przy skłonnościach pedantycznych nie jest wcale taką łatwą sprawą.
Zapatrzywszy się na swe dzieło, Zosieńka zamyśliła się... Tyyyle już Gwiazdek za nią, że aż strach się przyznać. Wspomnienia napływały jedno po drugim a zmęczona Zosieńka melancholijnie im się przyglądała...

Zainspirowana dziełami z łatek czyli quiltami, swojsko nazywanymi paczłorkami, Zosieńka uczyniła zawieszki, które je jako żywo przypominają, choć z łatek nie powstały ;))









sobota, 13 grudnia 2014

Domki czyli życie to nie bajka

Chciała czy nie chciała, bardziej nie chciała, ale do miasta Zosieńka pojechała. Zakupy mus było uczynić i za prezentami się rozejrzeć. Weszła Zosieńka do Roossmanna i dalejże plątać się po zakamarkach. Sklep tenże nie jest jej środowiskiem naturalnym jak na przykład pasmanteria i Zosieńka błąkała się po nim niczym Jaś i Małgosia po ciemnym lesie. Oszołomiona mnogością zapachów i podziwiając zatrzęsienie towarów różnorakich, często o nie znanym jej przeznaczeniu, nagle ujrzała rzecz jakże znajomą i upragnioną. Zapomniawszy o celu w jakim się tu pojawiła wykonała nagły skręt i udała się ku pożądanemu produktowi na skróty, by jak najszybciej znaleźć się przy nim. Wzięła głęboki wdech i sięgnęła na półkę po mały domek. Mały ale wspaniały! Po chwili dotarło do niej, że domków są trzy rodzaje i wszystkie są podświetlane ledami. Dotykała, oglądała je na tyle długo by wzbudzić jakże nieuzasadnione podejrzenia ochrony sklepowej. Ochroniarz taktownie zaczął obserwować Zosieńkowe poczynania, dziwiąc się zachowaniu kobiety, która miast kontemplować kosmetyki bądź inne perfumy wzdycha nad domkiem za 9 zł. Zosieńka tymczasem zajrzała do portfela, uczyniła karkołomne obliczenia i jeszcze raz przekonała się, że w życiu cudów nie ma i do cudownego rozmnożenia środków w portfelu nie dochodzi. Westchnęła i odstawiła cudeńka na półkę... Wyszedłszy ze sklepu nie omieszkała pochwalić się  Ślubnemu, że oparła się pokusie nabycia kolejnej durnostojki. Miała nadzieję, że satysfakcja z pokonania żądzy zakupu pomoże jej znieść żal, który się nagle pojawił. Niestety minął dzień a Zosieńka nadal wspominała cudne domki. Ubolewała ogromnie, że jej życie nie toczy się w bajce, gdzie za sprawą magii urocze domki trafiłyby pod jej dach.
Zosieńka pogrążona w dziecinnej żałości, wzięła resztkę kordonka i uczyniła z niego choinkę, którą następnie ukrochmaliła na sztywno i zawiesiła w oknie ku ozdobie. W każdym razie takową nadzieję posiadała, znaczy się, że ku ozdobie to będzie ;)




środa, 10 grudnia 2014

Zaległości czyli Mglisty Sen i Coricamo

Po pierwsze pragnę położyć kres szerzącym się plotkom w blogosferze, że jestem Terminatorem Robótkowym. Absolutnie zaprzeczam a na potwierdzenie tegoż powstał dzisiejszy post. Oto jest dowód, że mam zaległości i to solidne. Chcąc zachować chronologię wydarzeń, zacznę od gazetki "Twórcze Inspiracje".
Dotarła do mnie z opóźnieniem, więc wcześniej miałam możliwość naczytać się o niej do syta na blogach. Czytając opinie innych, wysnułam wniosek, że nie powinnam się do tego czasopisma nawet zbliżać, po prostu jedno pasmo porażek. Dorwawszy je osobiście zaczęłam je łapczywie przeglądać, by osobiście napaść oczy tą nieudałotą... i wiecie co, byłam naprawdę pozytywnie zaskoczona. Wbrew fali krytyki,która zalała internet, ja uważam, że jest to całkiem udana pozycja na naszym rynku za dostępną cenę dla zwykłego śmiertelnika. Sądzę, że zgodnie z tytułem czasopismo inspiruje - do spróbowania nowej techniki, bądź konkretnego wzoru. Fakt, że numer nie jest poświęcony tylko i wyłącznie tematowi Gwiazdki uważam za plus. Mnie najbardziej przypadły do serca bombki i kurs haftu wstążeczkowego. Na pewno gazetka jest bardziej ciekawa dla ludzi rozpoczynających przygodę z robótkami wszelkiego rodzaju, niż tych co na robótkach zęby zjedli. Malkontentom, przypinającym "łatki" do kursów zdjęciowych, proponuję zrobić lepsze i wejść z gazetą we współpracę.
Tu można wyrobić sobie własne zdanie
A tu można sobie pobrać darmowy wzorek na kartkę świąteczną

Część druga zaległości wiąże się ze znanym przysłowiem, że i ślepej kurze ziarno się trafi. Za ślepą kurę robię ja osobiście a za cenne ziarno praca wykonana przez Joannę z bloga Mglisty Sen
Otóż Joanna postanowiła rozstać się z jedną ze swoich prac a ja miałam więcej szczęścia niż rozumu i byłam pierwszą osobą, która wyraziła na to ochotę.  Cenną zdobycz zawiesiłam w sypialni i pasę nią oczy przed zaśnięciem, takoż jak i po obudzeniu. Im dłużej patrzę, tym bardziej mi się podoba... ja to jednak jestem szczęściara! :)
Co by nie być gołosłowną, patrzajta!




niedziela, 7 grudnia 2014

Pachnący świecznik czyli dijaj krok po kroku :)

Zosieńka pogrzebała w nieprzebranych annałach swej pamięci i odkryła w nich pomysł na całkowicie naturalny i ekologiczny świecznik na tilajty. Niestety pomysłu zrealizować nie mogła, bo głównych składników jej brakowało, znaczy się pomarańczy i goździków. Tilajty w domu posiadała w ilości astronomicznej bo coś koło 80 sztuk, ale bez pozostałych składników zacząć się nie dało. Zatem zapałała nagłym pragnieniem podzielenia się umiejętnością wydobytą z czeluści pamięci i zadzwoniła do swej Latorośli. Latorośl składniki posiadała, ale instrukcji udzielanej przez telefon nie rozumiała, mimo iż Zosieńce wydawało się, że wyraża się składnie i przejrzyście. O ironio losu, Latorośl miała składniki a Zosieńka wiedzę... Na szczęście nadarzyła się okazja, która poniosła Zosieńkę do miasta, a jak już Zosieńka w mieście była, to po pierwsze nabyła pomarańcze a następnie poczęła rozglądać się za goździkami. Niestety okazało się, że produkt jest trudno dostępny i zmęczona Zosieńka, w kolejnym sklepie prawie dała się namówić na mielone goździki, przekonywana przez sprzedawczynię, że są równie dobre jak całe... w ostatniej chwili wizja nadziewania pomarańczy mielonymi goździkami powstrzymała ją od zakupu. W końcu udało się i Zosieńka przystąpiła do wykonania aromaterapeutycznego świecznika.




Oto instrukcja krok po kroku...
Zakupujemy pomarańczę, która nie będzie się nam przewracała oraz tilajty i goździki, koniecznie całe, jeśli nie chcemy się bawić w Kopciuszka przebierającego piasek od maku ;)



Następnie odrysowujemy długopisem (może być inny kolor) kółeczko na czubku pomarańczy.



Dzierżąc w dłoni nóż ostrożnie wycinamy kółeczko.



Łyżeczką do herbaty pogłębiamy otwór i wciskamy w niego tilajta.






Teraz zgrabnie chwytamy w dłoń patyczek do szaszłyków, alboż inny ostry szpikulec i robimy dziurki zgodnie z własną fantazją ułańską, w które następnie wtykamy goździki.




Teraz przenosimy nasze cudo do pokoju, zapalamy i cieszymy niebiańskim aromatem świąt!




Ja dbając o przepisy BHP oraz stan mojego obrusiku, podłożyłam pod spód spodek :))

Przyjemnej aromaterapii świątecznymi zapachami :)))