sobota, 9 listopada 2013

Wspomnienia czyli blaski i cienie macierzyństwa :) cz. 1

                  Ostatnio przeczytany post u Maryanki TU nastroił mnie nostalgicznie i wspomnienia zaczęły się tłoczyć namolnie jedno przez drugie. O czym czytałam? O macierzyństwie... Zresztą na wielu blogach podziwiam M A M Y, które jak widzę wspięły się na wyżyny macierzyństwa, do których ja najwyraźniej nie miałam dostępu.
     Co się będziemy oszukiwać poczęcie Pierworodnego dziecięcia spowodowane było szałem uniesień o których ja wiem a Wy rozumiecie. Rozpisywać się nad tym fragmentem wspomnień nie będę, bo mnie jeszcze oskarżą o szerzenie pornografii. Bytność pierworodnego dziecięcia została potwierdzona przez lekarza i radość Ślubnego oraz moja nie miała granic. Na początku to mi się nawet podobało, bo też nudności żadne mnie nie dręczyły a i wybredność moja kulinarna przed stanem błogosławionym ustawiona na dość wysokim poziomie (typ - farncuski pudelek), teraz przycichła by po krótkim czasie zniknąć zupełnie. Zaczęłam jeść. Fakt ten na początku nie zaniepokoił Ślubnego, ba chyba nawet rozbawił, ale dość szybko okazało się, że jadam jeden posiłek dziennie - rano zaczynam a nocą kończę. I tak to na rozrywkach kulinarnych spędziliśmy parę całkiem przyjemnych  miesięcy. Jednak wszystko co dobre szybko się kończy, tak też było i tym razem.
 Rozwiązanie lada dzień a tu cisza. Dzień po terminie jeden z członków rodziny został oddelegowany, by sprawdzić co się urodziło i zastał mnie radośnie robiącą zakupy w mięsnym a były to czasy kartek i nabywanie wtedy sprawunków w masarni to nie była bułka z masłem. W końcu kilka dni po terminie dostarczono mnie mocno opierającą się do szpitala aby na lekarzy zrzucić ciężar wywabienia pierworodnego dziecięcia. Lekarz miał chyba nadzieję wywabić maleństwo światłem bo przy każdym badaniu włączał silną lampę, ale jego wysiłki spełzły na niczym. W końcu odwoławszy się do ostatnich krzyków mody w farmaceutyce udało się wywołać skurcze. Minęła jedna godzina, druga, piąta...    i tak po dwudziestu godzinach zaczęło się we mnie lęgnąć nieśmiało uczucie, że to nie miało być tak! Gdzie te wzniosłe uczucia o których tyle się naczytałam i dlaczego wszystkie te wyuczone oddechy i inne gadżety wcale nie przynoszą ulgi? Po następnych dwóch godzinach byłam już zdecydowana - w y c h o d z ę ! Znudziło mi się, powinnam ugotować obiad, posprzątać a tak w ogóle to przypomniało mi się, że nie wyłączyłam żelazka. Wy tu sobie zostańcie i rodźcie a ja wpadnę kiedy indziej. Nie wypuścili mnie, okazało się, że beze mnie nie dadzą rady urodzić, tyle lat studiowali a beze mnie urodzić nie mogą :))) W końcu przy pomocy lekarza, dwóch pielęgniarek i jednej salowej udało się wypchnąć ze mnie moje Pierworodne dziecię, które do dziś nie może mi darować, że pozbawiłam go tak wygodnego lokum z wiktem i opierunkiem.
    Naczytawszy się w trakcie trwania stanu błogosławionego jak ważne jest by noworodek przebywał cały czas z matką, zażyczyłam sobie i ja tej fanaberii. Niestety szybko okazało się, że przy każdej próbie przyjęcia  naturalnej dla człowieka i z takim trudem zdobytej w ewolucji postawy wyprostowanej natychmiast znajdowałam się w pozycji horyzontalnej. I tak przez następne trzy dni poznawałam coraz to nowe widoki z pozycji równoległej do podłogi. W końcu lekarze mając dość potykania się o mnie wypisali mnie do domu.
  W domu okazało się, że Pierworodne zostało obdarzone przez Stwórcę wybuchową mieszanką genów. Mówiąc prościej miało charakter i to imponujących rozmiarów jak na tak małą i kruchą istotkę o czym bez trudu pierwszej nocy przekonali się nasi bliżsi i dalsi sąsiedzi, ku ogromnemu zdziwieniu tych drugich. Czas mijał a nam całodobowo z krótkimi przerwami towarzyszył efekt pracy zdrowych płuc niemowlęcia. Sąsiedzi najpierw nieśmiało a potem coraz namolniej zaczęli dopytywać się czy dziecię aby na pewno zdrowe. Po przyjęciu do wiadomości, że jest absolutnie zdrowe, ba nawet wyprzedza swoich rówieśników w rozwoju, rzucali w moją stronę nader nieprzyjazne zabarwione rozpaczą spojrzenia. Myślę, że kiedy w końcu się stamtąd wyprowadziliśmy, wyprawili z tej okazji bal na tańce dzikie i pięć lal.
   Po dwóch latach nieprzespanych nocy, wpadłam na genialny pomysł. Jak i tak wstaję sześć razy w nocy do dwulatka to równie dobrze mogę w tym czasie obskoczyć niemowlę. Wyobraźcie sobie jak karkołomnych wyczynów należało dokonać aby powołać do życia następne dziecię, kiedy Pierworodne prawie cały czas było na nogach a nawet jak zasypiało... to nigdy nie było wiadomo czy to będą dwie godziny czy pięć minut. Okazaliśmy się jednak godnymi przedstawicielami gatunku homo sapiens  i na świat przyszła Latorośl. O tym może kiedy indziej, bo gotowa jestem was tu zanudzić na śmierć.
    A w związku z tym, że dzisiejszy post wyszedł dziecinny to poniżej tematycznie hafcik z misiami- siostrami :)))



Listopadowa przechadzka, niby jeszcze coś zielonego widać, ale krajobraz raczej szary, bury i ponury.








23 komentarze:

  1. NIe samowita jesteś , świetnie piszesz a jeszcze lepiaj mi się ciebie czyta ,,,
    Pozdrawiam cieplutko ,,

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się, a ja nie mogę zaznać spokoju odkąd zobaczyłam u Ciebie ten kaptur robiony krokodylkiem. Nie lubię czapek i chyba się skuszę na ten model :))) W końcu idzie zima i w coś łepetynę należy przyodziać ;) Pozdrawiam gorąco!

      Usuń
  2. Oj tak... Trudne są uroki macierzyństwa... :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oj trudne a czasami jeszcze trudniejsze... ale czym byłoby nasze życie bez takich wyzwań :)))

      Usuń
  3. Jak czytam o Twoich początkach macierzyństwa, to tak jakby było o mnie. Moja córa też ma charakterek i prawie straciłam nadzieję, na to, że kiedyś znów prześpię całą
    noc. Dopiero jak urodziłam to się przekonałam, że "sexy mamy" z telewizji kłamią, macierzyństwo wcale nie jest usłane różami.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Różami, różami tylko częściej stąpamy po kolcach niż po pachnących płatkach ;) Moje Pierworodne zaczęło sypiać w nocy dopiero jak poszło do szkoły :) Mając 3-4 lata potrafiła wstać o 4 rano i zażądać śniadania. Byłam jednak uparta i zdecydowanie odmawiałam współpracy o tak wczesnej porze ;)

      Usuń
  4. Moje wielkie uznanie Zosiu, że po pierwszych doświadczeniach nie zraziłaś się i w krótkim czasie zdecydowałaś się na następne. We mnie ta decyzja dojrzewała 5 razy dłużej. Uroki macierzyństwa są różne, zależnie od wieku, zdrowia, charakterku dziecięcia, ale mimo wszystko warto. Misiowy hafcik. przesłodki

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wóz albo przewóz... to była decyzja typu teraz albo nigdy :) i jak się okazało trafiona w dziesiątkę. Czy warto było? Sama nie wiem, według dzisiejszych kryteriów chyba nie, ale ja jestem człowiek z innej epoki co się tu tylko całkiem przypadkiem przyplątał :)
      Misie moje ulubione, ich haftowanie było samą przyjemnością :)))

      Usuń
  5. Czytając Twojego posta zastanawiałam się skąd wiesz jak to u mnie było ...może w tych nie tak odległych kartkowych czasach wszystko było powielane ..... dopisując koniec Twoje historii pozostaje mi napisać tylko,że najlepszy okres macierzyństwa przypada na czas kiedy dzieci mają dzieci....jesteś wyspana, jesteś zadbana , spełniasz się spokojnie zawodowo a w Twoim matczynym serduchem zawładnęły nowe małe iskierki .... ech wtedy to dopiero jest wesoło...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ... a może łączy nas jakieś astralne pokrewieństwo :) Wnuczęta jeszcze przede mną (na razie ani słychu ani widu), choć przyznaje Ci rację... chętnie porobiłabym malusie buciki :))) pod warunkiem, że nie naruszy to mojej ledwo co odzyskanej swobody ;)

      Usuń
  6. Jak się cieszę, że cię wirtualnie poznałam: masz fantastyczne pióro, powinnaś zatrudnić się w jakimś czasopiśmie do pisania felietonów. A te misie są przesłodkie, sama myślałam o ich wyszyciu, tylko zawsze coś staje na przeszkodzie.:( O dzieciach się wypowiem, bo nie posiadam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mam więcej takich misiulów do wyszycia ale też mi czasu nie starcza. Ja to bym nawet się chętnie zatrudniła w jakim czasopiśmie ale ewentualni pracodawcy drzwiami i oknami się nie pchają a i ja nie wiem jak do nich trafić :)))

      Usuń
  7. ...no i co z tą Latoroślą?!
    Cholercia, a tak się fajnie wczułam, a tu... koniec???
    Moje najstarsze dziecię urodziło się 21 lat temu.Miałam bardzo podobnie jak Ty, łącznie z sąsiadami za ścianą! hehe! Tim ryczał... a Ja razem z nim! ;)))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ... ja też nie raz lałam ślozy razem z mym dziecięciem... zwłaszcza jak usłyszałam od sąsiadów - nie można jakoś uspokoić tego dziecka - no nie można było. Najwyraźniej urodziło się z planem zgnębienia swej rodzicielki "))) Kto wie może jakieś porachunki z poprzedniego wcielenia ;)))
      W sumie można by zrelacjonować ciąg dalszy... :)))

      Usuń
  8. jak ja sie ciesze, że trafiłam do Ciebie!!!! Jesteś niesamowita i lepsza od kabaretów w telewizji:)))) Masz dar rozbawiania ludzi!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No wiesz, ja tu się zwierzam dyskretnie na blogu ze swoich najintymniejszych wspomnień a tu co same śmichy chichy ;)))
      I cicho sza o tym, że jestem lepsza od telewizyjnych kabaretów, bo jeszcze gotowi mnie sprzątnąć w obawie przed utratą pracy. W końcu bezrobocie jakie mamy każdy widzi :)

      Usuń
  9. Zosiu, i co, i co zrobilas?:) Zburzylas taki piekny obraz macierzsnstwa, co to go maluja redaktory rozne, na lamach czasopism dla mlodych potencjalnych i "juz" rodzicow. To nie jest tak, ze mamunia w pelnym makijazu i rozowej koszulince , tuli do pelnej, mlecznej piersi, slodko-spiace dzieciatko?;)
    Buziaki sle i pozdrowienia dla Pierworodnego i Latorosli;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cholibka, toż pisząc ani przez chwilę nie pomyślałam (jak zwykle:)), że ja takie faux pas popełniam ;) I jak ja teraz to naprawię?! Przyjdzie mi chyba posypać głowę popiołem i iść do Canossy ;)))
      Bużka Katarzynko!

      Usuń
  10. No i miałam już iść spac no ale wlazłam tu i poczytałam :) Jutor muszę koniecznie 2 część dokłądnie prześledzić:)
    pa

    OdpowiedzUsuń
  11. Druga część będzie jak znalazł rano do śniadanka i herbatki :))))

    OdpowiedzUsuń
  12. Fajny pomysł takie zapiski..ciekawe co na to latorośle nasze????
    Dawne wspomnienia odkopane,,czytając Ciebie przypominam sobie jak to kiedyś było i ...i powiem..jak fajnie,że mam dorosłe dziecko!!!!
    Pozdrawiam Ciebie i latorośle wszakże...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przyznam się szczerze, że ja także odnajduję coraz więcej plusów "drugiej wolności" :))) Pozdrawiam serdecznie!

      Usuń